SZUMIĄ DŹWIĘKI NA GÓR SZCZYCIE
A
A
A
Mountains „Choral”. Thrill Jockey, 2009.
Czwarta – po „Mountains” (Apestaartje 2005), „Sewn” (Apestaartje 2006) i „Mountains, Mountains, Mountains” (Catsup Plate 2008) – płyta nowojorskiego duetu nie przynosi właściwie żadnych zmian. I dobrze, bo po co poprawiać coś, co od lat się sprawdza.
Od początku swego istnienia, a właściwie nawet i wcześniej, bowiem tworzący grupę Brendon Anderegg oraz Koen Holtkamp jeszcze przed połączeniem swych sił nagrywali podobną muzykę jako soliści – pierwszy jako Brendon Anderegg lub po prostu Anderegg, drugi zaś ukrywając się pod pseudonimem Aero – Mountains porusza się w stylistycznym obszarze zdefiniowanym przez takich wykonawców, jak Eno, Fennesz, Popol Vuh, Minamo, Gas i John Fahey. Brzmienie zespołu opiera się na wykorzystaniu instrumentarium zapożyczonego z folku w jego odmianach zwanych acid i chamber oraz nurtu americana, poddanych subtelnym elektroniczno-komputerowym modyfikacjom i preparacjom, które delikatnie dopełniają przetworzone nagrania terenowe. Rezultatem tych muzycznych operacji są medytacyjno-ilustracyjne, melodyjne impresje z pogranicza folku, ambientu, dronowej oraz repetycyjnej wersji minimal music i łagodnej elektroakustyki. Owa synteza była charakterystyczna dla płyt wcześniejszych, z tym samym mamy do czynienia w również przypadku „Choral”. Zmiana wytwórni na niezależnego giganta – przynajmniej w porównaniu z oficynami odpowiadającymi za poprzednie płyty – nie wymusiła na duecie jakichkolwiek zmian stylistycznych.
Na najnowszy album duetu z Brooklynu złożyło się sześć nagrań. Płytę otwiera blisko trzynastominutowy epicki utwór tytułowy, dobitnie una-usz-niający, że wyimaginowana sesja nagraniowa grupy Harmonia i Gas (z okresu „Pop”) przynieść mogłaby efekt w postaci niezwykle ciepłej i intymnej wersji kosmische musik. Po nim przychodzi pora na „Map Table”, w którym folkowy temat grany przez gitary akustyczne powoli zanurza się w odmętach gorącej elektroakustycznej topieli. „Telescope” – nagranie numer trzy – również charakteryzuje wodna aura, gdyż melodii prowadzonej w unisonie przez kilka instrumentów towarzyszy odgłos ulewy. „Add Infinity”, czyli track nr 4, to przyjazny i ciepły dialog pomiędzy gitarą i syntezatorem, po raz kolejny utrzymany w duchu kosmische musik, ale tym razem w wydaniu à la Ash Ra Temple z drugiej połowy lat 70. ubiegłego wieku. Nagranie piąte – „Melodica” – to prawdziwe opus magnum płyty. Elektroakustyczny poemat dostojnie dryfujący od sonorystycznych igraszek z dźwiękami metalowych mis i dzwonków do crescenda ambientowego soundscape’u, którego nie powstydziłby się sam Brian Eno. Płytę wieńczy ambientowo-folkowa miniatura „Sheets Two” łagodnie wybudzająca słuchacza z trwającego od początku płyty stanu hipnozy.
Trzeba przyznać, że muzyka duetu Mountains nie jest szczególnie oryginalna, ale broni się rzadko spotykaną melodyjnością i bogatym, lecz nie przytłaczającym brzmieniem. Obdarzona zarówno prostotą folku, jak i wyrafinowaniem elektroakustyki może być uznana za folk dwudziestego pierwszego wieku, efektownie i efektywnie wykorzystujący możliwości techniczne współczesnego studia nagraniowego, a przy tym zachowujący naturalną aurę brzmieniową tradycyjnego instrumentarium. Rozszerzenie spektrum dźwiękowego nie powoduje utraty przez instrumenty ich naturalności i ciepła oraz nie zaburza klasycznego piękna prostych, ale nie banalnych melodii i harmonii. Gorąco polecam tę oraz pozostałe płyty Mountains, przede wszystkim tym słuchaczom, którzy chcieliby od czasu do czasu przy muzyce po prostu odpocząć.
Od początku swego istnienia, a właściwie nawet i wcześniej, bowiem tworzący grupę Brendon Anderegg oraz Koen Holtkamp jeszcze przed połączeniem swych sił nagrywali podobną muzykę jako soliści – pierwszy jako Brendon Anderegg lub po prostu Anderegg, drugi zaś ukrywając się pod pseudonimem Aero – Mountains porusza się w stylistycznym obszarze zdefiniowanym przez takich wykonawców, jak Eno, Fennesz, Popol Vuh, Minamo, Gas i John Fahey. Brzmienie zespołu opiera się na wykorzystaniu instrumentarium zapożyczonego z folku w jego odmianach zwanych acid i chamber oraz nurtu americana, poddanych subtelnym elektroniczno-komputerowym modyfikacjom i preparacjom, które delikatnie dopełniają przetworzone nagrania terenowe. Rezultatem tych muzycznych operacji są medytacyjno-ilustracyjne, melodyjne impresje z pogranicza folku, ambientu, dronowej oraz repetycyjnej wersji minimal music i łagodnej elektroakustyki. Owa synteza była charakterystyczna dla płyt wcześniejszych, z tym samym mamy do czynienia w również przypadku „Choral”. Zmiana wytwórni na niezależnego giganta – przynajmniej w porównaniu z oficynami odpowiadającymi za poprzednie płyty – nie wymusiła na duecie jakichkolwiek zmian stylistycznych.
Na najnowszy album duetu z Brooklynu złożyło się sześć nagrań. Płytę otwiera blisko trzynastominutowy epicki utwór tytułowy, dobitnie una-usz-niający, że wyimaginowana sesja nagraniowa grupy Harmonia i Gas (z okresu „Pop”) przynieść mogłaby efekt w postaci niezwykle ciepłej i intymnej wersji kosmische musik. Po nim przychodzi pora na „Map Table”, w którym folkowy temat grany przez gitary akustyczne powoli zanurza się w odmętach gorącej elektroakustycznej topieli. „Telescope” – nagranie numer trzy – również charakteryzuje wodna aura, gdyż melodii prowadzonej w unisonie przez kilka instrumentów towarzyszy odgłos ulewy. „Add Infinity”, czyli track nr 4, to przyjazny i ciepły dialog pomiędzy gitarą i syntezatorem, po raz kolejny utrzymany w duchu kosmische musik, ale tym razem w wydaniu à la Ash Ra Temple z drugiej połowy lat 70. ubiegłego wieku. Nagranie piąte – „Melodica” – to prawdziwe opus magnum płyty. Elektroakustyczny poemat dostojnie dryfujący od sonorystycznych igraszek z dźwiękami metalowych mis i dzwonków do crescenda ambientowego soundscape’u, którego nie powstydziłby się sam Brian Eno. Płytę wieńczy ambientowo-folkowa miniatura „Sheets Two” łagodnie wybudzająca słuchacza z trwającego od początku płyty stanu hipnozy.
Trzeba przyznać, że muzyka duetu Mountains nie jest szczególnie oryginalna, ale broni się rzadko spotykaną melodyjnością i bogatym, lecz nie przytłaczającym brzmieniem. Obdarzona zarówno prostotą folku, jak i wyrafinowaniem elektroakustyki może być uznana za folk dwudziestego pierwszego wieku, efektownie i efektywnie wykorzystujący możliwości techniczne współczesnego studia nagraniowego, a przy tym zachowujący naturalną aurę brzmieniową tradycyjnego instrumentarium. Rozszerzenie spektrum dźwiękowego nie powoduje utraty przez instrumenty ich naturalności i ciepła oraz nie zaburza klasycznego piękna prostych, ale nie banalnych melodii i harmonii. Gorąco polecam tę oraz pozostałe płyty Mountains, przede wszystkim tym słuchaczom, którzy chcieliby od czasu do czasu przy muzyce po prostu odpocząć.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |