ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (140) / 2009

Paweł Lekszycki, Wojciech Brzoska, Marcin Świetlicki,

WSZYSTKO, CO BYŁO W JAKIMŚ STYLU, WYRZUCIŁEM

A A A
Z Marcinem Świetlickim rozmawiają Wojciech Brzoska i Paweł Lekszycki
Wojciech Brzoska i Paweł Lekszycki: Na początek chcielibyśmy porozmawiać o Twojej nowej książce. Zechcesz uchylić rąbka tajemnicy poza tym, że jej tytuł brzmi: „Niskie pobudki”?

Marcin Świetlicki: Wierszy znajduje się tam tyle samo, co w ostatnich książkach, czyli czterdzieści i cztery, ale teraz jest troszeczkę oryginalniej, bo jeden wiersz jest rozbity na dwa, czyli jakby tak policzyć, jest wierszy czterdzieści pięć, bo początek jednego z nich otwiera książkę, a jego koniec zamyka ją.

W ogóle chyba lubisz cyferki? Przywiązujesz do nich znaczenie...

Nie, to nie jest związane z jakąś tam numerologią czy innymi rzeczami, ale ja lubię znać konstrukcję czegoś wcześniej. Zmierzam do tego, żeby książka miała czterdzieści cztery wiersze, bo tak sobie umyśliłem, ostatnie moje książki miały czterdzieści cztery, i kiedy dochodzę do czterdziestego czwartego, wtedy kończę książkę, po prostu.

A tytuł pojawił się jakoś na początku pisania?

Tytuł zazwyczaj pojawia się na początku pisania, bo też trzeba się czegoś trzymać. Wprawdzie były różne wątpliwości ze strony różnych ludzi – (jak coś wymyślę, to zawsze się chwalę, zdradzam swój pomysł, co nie zawsze jest dobre) – mówili niektórzy, że niedobry tytuł, ale ja się go trzymałem.

Czy zdarza się, że tytuły podpowiadają Ci ludzie?

Tak.

Tak zdarzyło Ci się w przypadku książki z rysunkami?

Tak, bardzo chętnie przystałem na to. Często jest tak, że nawet piosenki Świetlików, do których tekst napisałem, mają tytuły, które były nadane przez muzyków. Bardzo tak często się zdarza, bo nie wymyśliłbym tytułu „Olifant”, bo to jest tytuł kompozycji gitarzysty i nie chciałem go zmieniać. Nazwy płyt też nie zawsze ja wymyślam. Lubię współpracować z ludźmi i brać z nich, i w tej nowej książce jest mnóstwo wierszy, które są brane z innych ludzi. Jest na przykład wiersz napisany wspólnie z poetą Majeranem, jest wiersz napisany wspólnie z wydawcą Grinem. Jakieś strzępki rozmów, wydarzeń, coś takiego na przykład, że przyszedł nocą Krzysztof Varga pod moją kamienicę, nacisnął domofon i powiedział: „Stoję pod twoim blokiem”.

Już gdzieś o tym mówiłeś...

Bo ja o wszystkim mówię. I ten wiersz właśnie się zaczyna: „Stoję pod twoim blokiem. Trzymam w dłoni bro”.

Co będzie na okładce?

Nie wiadomo, bo autora okładki, Rosjanina, obecnie chcą wyrzucić z Polski. On teraz jest w Moskwie i usiłuje wytłumaczyć władzom rosyjskim, że chce wrócić do Polski. Ma dostać jakiś order za współpracę polsko-rosyjską, ale nasi urzędnicy chcieli go w międzyczasie wyrzucić z kraju. Odebrano mu prawo rezydenta, czy coś takiego, miał jakieś kłopoty, ale coś tam już załatwiono. Wyższa władza daje mu order, a urzędnicy chcą go wywalić. A o okładce wiadomo w tym momencie tyle, że będzie podobna do wyboru moich wierszy religijnych dokonanego przez Bonowicza, bo jest w tej samej serii, tyle że będzie nowy rysuneczek, wykonany właśnie przez Dmitrija Szewionkowa- Kismiełowa.

Czemu uważasz, o czym można przeczytać w rozmowie z Tobą zamieszczoną we wstępie do wyboru Twoich rysunków, że autor nie powinien sam tworzyć okładek? Przecież potrafisz to zrobić i masz w tym momencie większy wpływ na całokształt swoich prac .

No dobra, ale zaprojektowałem okładkę do książki „Nieczynny” i wcale nie byłem z niej dumny.

Wolisz to po prostu zostawiać innym ludziom?

To chodzi o moje samopoczucie, bo czuję, że to może być chałupnictwo. Mógłbym równie dobrze złożyć tę książkę, mógłbym ją pozszywać, mógłbym ją zrobić własnym sumptem, ale potrzebuję zawodowca. Nie dość, że wszystko co robię, to robię amatorsko, to jeszcze okładkę miałbym sobie namalować, bez sensu. Potrzebuję współpracy z zawodowcami.

W którymś z wywiadów mówiłeś o gotyckiej katedrze jako o wzorze piękna...

Ja tak mówiłem? Musiałem to mówić w jakimś kontekście.

Rzecz dotyczyła tematów śmierci i przemijania, tego, że warto o tym pisać. W „Niskich pobudkach” są one obecne?

Piszę o śmierci, ale raczej jaja sobie robię.

Jeszcze niedawno w kilku wywiadach mówiłeś, że nie piszesz wierszy, że nie wydajesz książek...

To jest tak, że gdy widzę twarz prowadzącego wywiad, widzę ten kompletny brak jakiejkolwiek myśli, wiem, że jeżeli mu powiem, że nie piszę, to on się zbulwersuje, i wówczas mówię, że nie piszę. A tak naprawdę, to piszę bez przerwy. Teraz jestem w takim momencie, że skończyłem pracę nad trzema rzeczami i aż mnie korci, żeby siąść i zacząć coś pisać, ale myślę sobie, że w tym tygodniu wszystkie roboty, jakie miałem, skończyłem, i choć mnie korci, żeby coś zaczynać, to za dużo tego by było i muszę się powstrzymać. A mogę pisać bez przerwy.

Marcin, a kiedy ukaże się ta płyta, o której wspominałeś kiedyś?

Ta płyta, która miała być zebranymi piosenkami Świetlickiego wykonywanymi z kilkunastoma bardzo różnymi zespołami, na razie nie ukaże się. Człowiek, który zajmował się tym, zniknął na kilka miesięcy i teraz odezwał się, ale w zupełnie innej sprawie, więc nawet nie pytałem. Będzie kiedyś, będzie, tylko nie mam czegoś takiego, żeby naciskać, nie mam poczucia, że czas mija. Jak będzie w przyszłym roku, albo za dwa lata albo za dziesięć, to wtedy będzie.

A skąd pomysł z wyborem wierszy Podsiadły? Był Twój?

To nie był mój pomysł. Ja go chętnie podjąłem. Nie pamiętam, jak to było u zarania. Rozmawialiśmy, znaczy wydawca rozmawiał, z Podsiadłą na temat złożenia nowej książki, a jak Podsiadło powiedział, że nie za wiele napisał, to widocznie wtedy Grin wymyślił, żeby tak zrobić jak Bonowicz ze mną. A ja powiedziałem, że bardzo chętnie.

To będzie też taki tematyczny wybór?

W jakim sensie tematyczny?

W takim jak na przykład Twój przez Bonowicza zrobiony.

Pewnie, że można by zrobić np. wiersze miłosne Podsiadły, ale nie zrobiłem tak. Podzieliłem to na 6 części i 6 tematów Podsiadły zrobiłem. To się będzie nazywało „Wybór naturalny”. Przeczytałem te jego 10 milionów wierszy i myślałem sobie: o ten fajny, o ten fajny i to mi tak naturalnie przychodziło, i tak będzie ich około 80, 70, mniej więcej tyle, co w wyborze Bonowicza, tyle że Podsiadło pisze dłuższe, więc książka będzie grubsza.

Do tej pory największym wyborem wierszy Podsiadły jest ten zrobiony przez Dunina.

To nie wybór jest, to zbiór jest. One są zebrane z pominięciem tej książki ze „Znaku”. Ona była później. Ja też jej nie umieszczam w swojej książce, ponieważ jej nie czytałem. Co będę wybierał z czegoś, czego nie czytałem? Przed laty to mi dawano książki, a teraz żaden „Znak” nie da mi żadnej książki. Ani Podsiadło mi nie da, więc...

Czasem tylko młodzi poeci...

Nie no, przecież nie będę latał do księgarni i nie będę kupował książki Podsiadły. Jeszcze mi zdjęcie zrobią (śmiech). Nie mam tej książki, więc z niej nie korzystałem. A jeszcze pewnie by się okazało, że Podsiadło podpisał ze „Znakiem” jakąś tajną umowę, że za każdy wiersz publikowany gdzie indziej pobierają opłatę.

Który wiersz Podsiadły jest dobry? Co decyduje o tym, że wskazując wiersz, nazywasz go dobrym właśnie?

Jak człowiek napisał kilka milionów wierszy, to znajdzie się tam na pewno kilka dobrych. Przypuszczam, że wybrałem o wiele mniej dobrych wierszy niż istnieje naprawdę, ale na przykład poemat „Jechać do ciebie”, co ma ze 20 stron, trudno do wyboru wierszy dołączyć.

Nie masz wrażenia takiego, bo ja kiedyś, gdy kilka lat temu czytałem wiersze Twoje i wiersze Podsiadły, miałem wrażenie pewnej nadprodukcji literackiej w przypadku Jacka. O ile Twoje wiersze miały poziom równy, równie wysoki, to w przypadku wierszy Podsiadły nie zawsze tak było.

Teraz się uspokoił. Teraz na prośbę, żeby dał do tej książki swoje wiersze, powiedział, że ma tylko jeden, który mógłby dać. Może bierze się to ze skąpstwa, może z uspokojenia, bo od kilku lat w ogóle nie wydawał. Potworne wielosłowie go opanowało na przełomie lat 80. i 90. Ja z przerażeniem zobaczyłem, że wybierałem z 5 tomików z 1989 roku i w tym wstępie mówię, że jedyna rzecz, jaką mogę tak naprawdę Podsiadle zarzucić, to właśnie gadulstwo.

Jaki jest Twój stosunek do fotografowania się, wiesz, o czym mówię. Jacek nie pozwalał się fotografować, był na tym punkcie bardzo czuły.

Wiem, o czym mówisz. Ja teraz też dochodzę do tego momentu...

Ale dopiero teraz. A startowaliście przecież z podobnych pozycji, a Ty pozwalałeś się fotografować.

Pozwalałem, bo byłem przystojny. Podsiadło prawdopodobnie nigdy nie był przystojny, więc się nie pozwalał fotografować (śmiech). Ale ja to rozumiem. Jak teraz dostałem nagrodę w Gdyni, to poczułem to fotografowanie w sposób przerażający. Jest bankiet. Rozdali nagrody. Sięgam po alkohol i kanapkę. Leci do mnie jakaś pani. „Tutaj staną zaraz wszyscy, co dostali nagrody i będzie sesja zdjęciowa”. To ja biorę tę kanapkę i ten alkohol i przenoszę się w tamten kącik. A tam nie ma nikogo, kto nagrodę dostał. No więc stoję tam. Tutaj koledzy zapoznają dziewczęta, a ja tam stoję jak głupi, więc odchodzę stamtąd. Później stoję i palę papierosa na zewnątrz, leci ta sama pani i ciągnie mnie, że jednak zebrała. Przychodzę tam, a Tkaczyszyn gdzieś znowu uciekł. No to ja stoję znowu. I tak 10 takich podejść, bo chcieli wszystkich laureatów zebrać. Wreszcie dałem się pojedynczo sfotografować i poszedłem. Wtem ta pani znowu wrzeszczy: „Panie Macieju, panie Macieju!” czy „Panie Mateuszu!”, ja mówię: Mam, kurwa, na imię Marcin! I odszedłem. Więc rozumiem, że ludzie mogą mieć z tym fotografowaniem, z tymi dziennikarzami problem.

A lubisz sobie pogrywać z mediami, np. kiedy ktoś robi z Tobą wywiad?

O, lubię, lubię. Bardzo podziwiam kolegów z mojego zespołu. Oni są w tym wyśmienici. Zdarzyło się kiedyś u zarania naszej kariery, że nasz dzielny gitarzysta udzielał za mnie wywiadu. Siedzieliśmy we czterech i pani z Telewizji Katowice do nas przyszła i powiedziała, że ma pytanie do Marcina Świetlickiego o coś niezwiązanego z muzyką, tylko z książkami i on zaczął jej pięknie odpowiadać na pytania. Aż wreszcie zadała jedno biograficzne, a on powiedział: „ja nie mam głowy do takich rzeczy, ale zapytam naszego gitarzysty. Tomku – mówi do mnie – przypomnij mi, w którym roku zadebiutowałem?” Ja mu powiedziałem, on podziękował. I to było urocze.

Pięknie obnażasz głupotę dziennikarzy, zapędzając ich w jakiś ślepy zaułek, z czego oni nie zdają sobie sprawy. Mówię przede wszystkim o dziennikarzach pism wysokonakładowych.

Ja to lubię, ja to lubię. Ostatnio zrobiłem lekki żarcik z Siwczyka, ale tego nie będę zdradzał, bo to się jeszcze nie ukazało.

Właśnie, poeci śląscy...

Moim ulubionym poetą śląskim jest Piotr Jasek. Na drugim miejscu (śmiech) jest Wojaczek ex equo z Meleckim. A wiecie, co kupiłem ostatnio? Czyściutkie, nieużywane wydanie utworów zebranych Wojaczka z 1976 w antykwariacie za 40 złotych. Moja książka jest zupełnie rozpadająca się, twarz Wojaczka zeszła, a ta jest czyściutka...

A te Twoje uszczypliwości przemycane w wierszach. Tam przecież były takie smaczki...

Poeci śląscy… Wy za młodzi jesteście, żeby pamiętać, oni byli wkurzający przed laty. Kiedyś miałem audycję radiową w radiu, które się nazywało „Mariackie”, później przemieniło się ono w coś tam, i zaprosiłem poetów śląskich. Przyjechało ich z dziesięciu. Już nie pamiętam którzy, ale pewnie i Kuczok był i tak dalej, stwierdzili, że nie mają gdzie spać, no to spali u mnie wszyscy, na podłodze. Jakieś dziewczęta, pewnie też poetki, przyjechały z nimi, słabo ich rozróżniałem. No i był taki zbiorowy program w tym radiu „Mariackim”, gdzie z nimi wszystkimi rozmawiałem, a oni, wyjeżdżając, a była późna jesień, zapytali, gdzie spędzamy Sylwestra. To myśmy powiedzieli gdzie. Przyszedł ten dzień, ubieramy się, to miało być w knajpie, żeby wyjść na tego Sylwestra, a tu ciach, ciach, pojawiają się wszyscy poeci śląscy i mówią, że idą z nami na tę imprezę. Ale my mówimy, że tam wstęp jest płatny. To oni stwierdzają, że nie mają pieniędzy i myśmy im opłacili ten wstęp. A oni tam różnych bydłów narobili. I tak sobie pomyślałem, że taka grupa poetów śląskich, to jednak przerażające. Ale to było w latach 90., później znaleźli sobie zawody, znaleźli rodziny i przestali mnie denerwować, ale wcześniej jako grupa byli bardzo denerwujący. Cały czas czegoś chcieli od człowieka.

Recenzja z „Wojaczka”, którą napisałeś do „Tygodnika Powszechnego”, ona też była mocno uszczypliwa. Oprócz tego, że Ci się film nie podobał, to szczypałeś...

Ojej, przecież życie nie polega na głaskaniu, ja sobie lubię pożartować. Boleję, że tak mało jest żartowania na tym świecie. Ktoś gdzieś pięknie powiedział, że za patosem kryją się głupi ludzie.

(Cisza, wywiadowcy szukają pytań na podtrzymanie)

A jaki jest wasz cel wywiadowczy?

Chcieliśmy z Tobą zrobić rozmowę dla „artPAPIERu”, w którym zgodziłeś się opublikować swoje rysunki. Chcieliśmy z Tobą o życiu porozmawiać... Przyszło mi do głowy pytanie, ale nie wiem, czy jeszcze Cię męczyć...

Męcz, męcz.

No więc chciałbym Cię zapytać o ciemność. Mówisz w wywiadzie: „Ciemność jest dla mnie czymś bezpiecznym”. I to mi trochę skojarzyło się z wokalistką Nosowską, z tekstem: „Noc została wymyślona po to, abyś mógł bez trudu oswajać się z ciemnością”.

O mnie jest, to jest o mnie...

Naprawdę?

Nie, żartuję sobie. Ale Nosowska napisała o mnie jedną piosenkę, tylko nie pamiętam tytułu.

No to jak jest z tą ciemnością, możesz to jakoś rozwinąć?

No, ale jak to rozwinąć? No przecież nie ma sensu dawanie komentarzy do tego, co już powiedziałem.
No to co – koniec wywiadu?

W sumie to jeszcze chciałbym zapytać o te wywiady, które robiłeś Ty...

... z Grzesiem. Stworzyliśmy zupełnie niekontynuowaną szkołę wywiadu.

Powiedziałeś kiedyś, że nie brakuje Ci Warszawy i tego światka. Ale czy nie brakuje Ci „robienia” tych rozmów?

Uznałem kiedyś, że robienie ich już mnie słabo bawi. Teraz, jeżeli mam ciekawość do ludzi, to nie muszę brać za to pieniędzy. Wprawdzie ostatnio, wczoraj, wymyśliliśmy z Grzesiem, że moglibyśmy być wywiadowcami co do osoby Bogusława Lindy. Moglibyśmy na przykład zrobić z nim wywiad-rzekę, albo siąść z nim i napisać jego autobiografię. To by było zabawne, ale tylko wtedy, jakbyśmy sięgnęli po te drastyczne historie, bo po pijanemu on opowiada całkiem niezłe rzeczy. O Jaruzelskim, bo Linda był przez długi czas narzeczonym córki Jaruzelskiego. Pociągnąć by na tym można całkiem ciężkie pieniądze (śmiech). To by mnie interesowało, ale z żadnym intelektualistą już bym nie chciał rozmawiać. Kiedyś zrobiliśmy dużą rozmowę z Lechem Janerką. I pewnie zrobienie książki z Lechem Janerką byłoby interesujące. No, ale już się szczególnie do tego nie palę. Ja już jestem w takim wieku, że prowadzenie rozmowy z kimś, kiedy ja sam mam tyle ciekawych rzeczy do powiedzenia, a ktoś mi pierniczy i ja potem siedzę nad jakimiś głupotami i je spisuję, to nie.

A jakieś wspólne pisarskie projekty masz w zamierzeniu?

Ostatnio napisaliśmy z Gają Grzegorzewską i Irkiem Grinem rzecz, za którą nas przeklną wszyscy. Napisaliśmy opowiadanie do „Playboya”, ale bardziej po to, by wylansować Gaję. Gaja wydała już dwie książki, a jeszcze nikt się nią nie zachwycił tak jak my, więc napisaliśmy razem przerażające opowiadanie, zupełnie niepasujące do „Playboya”, bo krew się leje.

Kiedyś też mówiłeś, że lepiej Ci się współpracuje z muzykami niż z literatami.

I tak, i nie. Współpracuje mi się najlepiej z ludźmi umiejącymi i chcącymi współpracować.

Jak zaczęła się Twoja przygoda ze Świetlikami? Jak się ta współpraca rozkręciła? Ty poznałeś się...

... z Grzesiem. To było tak, że zostałem siłą zaprowadzony na koncert zespołu Trupa Wertera Utrata. A to tak na siłę, bo ja mówiłem: nie znam, nie wiem, co mnie to obchodzi. To był jakiś przegląd zespołów grających w Nowohuckim Domu Kultury. I ten zespół mnie wzruszył. W tym zespole były osoby cztery i chyba po pierwszej piosence albo w połowie pierwszej piosenki, a gitarzysta nakupił sobie mnóstwo maszynek nowych, wszystko im się rozwaliło, a koncert trwał może pół godziny i polegał na tym, że oni próbowali coś włączyć, próbowali coś zagrać, ludzie siedzieli i siedzieli zdezorientowani. Upadek zespołu wydarzył się niemalże w momencie debiutu. Miło się z nimi tam potem gadało.

(Tutaj zadzwonił telefon, Marcin rozmawiał o okładce książki, a do tematu Świetlików już nie powróciliśmy).

Jaką przyszłość zaplanowałbyś swojemu synowi? Pytam jak ojciec ojca, bo rozmawiamy o życiu (śmiech).

Nie jestem w stanie mu zaplanować już nic. Widzę, że to jest dobry kabareciarz, gdyż ma talent do tego, podobno gra na gitarze basowej od kilku lat, ale nie słyszałem, opowiada jakieś mity o tym, że gra. W zespole Jądra Szatana nawet grał. Widzę po nim, że jest humanistą i to wcale nie jest tak, że go do tego przymuszałem. Jest humanistą, ale co do planowania jego przyszłości, to jestem kompletnie bezradny. Moi rodzice planowali mi przyszłość, a skończyło się to tak, że ja sobie ją sam zaplanowałem. Myślę, że młodzież teraz jest, ale to zawsze tak było, gorsza niż kiedyś, ale myślę, że jemu w tej sytuacji społeczno-politycznej będzie dużo trudniej niż mnie. Ja już mając lat 15 byłem samodzielnym bytem i musiałem sobie radzić, bo tak wybrałem. A oczywiście mam znajomych rówieśników, którzy nadal są na garnuszku rodziców i państwa i walczą o jakieś zasiłki czy stypendia. Wierzę w to, że jak dziecko odchodzi daleko od rodziców, to coś z niego jest, a jak dziecko jest blisko nich, to może być ich żałosnym odbiciem tylko. Mój syn się nie buntuje, nie buntuje się pewnie dlatego, że podświadomie czuje, że każdy bunt skończyłby się jego przegraną. Mimo że jestem synem nauczycieli i pedagogów, to ja się jakoś odwinąłem i żadnych umiejętności pedagogicznych ani wychowawczych nie posiadam niestety.

A Ty, zdaje się, miałeś w swoim życiu jakiś epizod z praktykami, z jakąś trudną młodzieżą..?

Tak, pracowałem kilka miesięcy z młodzieżą ze szkoły zasadniczej, górniczej, z kopalni Bogdanka w Łęcznej i miałem taką trudną młodzież pod opieką. Ale oni mieli ze mną pełne porozumienie, a ja nie zmieniłem ich życia. Dogadywaliśmy się. Ja byłem świeżo po wojsku, rozumowałem w taki prosty, zwierzęcy sposób, oni byli prości i zwierzęcy, no i dogadywaliśmy się. I tyle . Nie, nie wierzę w jakieś swoje możliwości wychowawcze.

Odżegnujesz się od bycia poetą pokoleniowym...

No bo jakie pokolenie? Znacie kogoś z mojego pokolenia? Ze swojego znacie, z mojego raczej nie możecie. Jeżeli miałbym kogoś wskazać z artystów mojego pokolenia, to bym wskazał Maleńczuka i Brylewskiego. Więcej nikt mi już do głowy nie przychodzi. Maleńczuk i Brylewski. Oni robili w muzyce, Maleńczuk również w literaturze, oczywiście. Piotr Siemion. Kiedy czytam „Niskie łąki”, to tak jakby było doświadczenie mojego pokolenia. Beata Kozidrak jako piosenkarka też jest z mojego pokolenia. Nie wyróżniam nikogo, kto byłby tak naprawdę moim pokoleniem. Marcin Baran jest zupełnie innym pokoleniem, jest dwa lata ode mnie młodszy, jest innym pokoleniem. Andrzej Sosnowski jest dwa lata ode mnie starszy i jest innym pokoleniem. Stasiuk? Może jest moim pokoleniem, tylko, że zdradził to pokolenie.

Wobec tego jak czujesz się jako ikona roczników 70., jako patron tych poetów i poetek?

Podejrzewam, że już ode mnie odeszli...

Ale nie możesz wykluczyć, że...

...że roczniki 90. mnie zaakceptują. Tego nie wykluczam. Ostatnio zaczęła do mnie pisać maile poetka, rocznik 90. , która nawiązuje w swoich wierszach do moich wierszy i robi to całkiem umiejętnie.

Ale kiedy debiutowaliśmy my, roczniki 70. ...

...to trzeba się było jakoś ustosunkować do Świetlickiego.

Oprócz tego, że trzeba było się wobec Ciebie ustosunkować, to potem to wszystko wymknęło się chyba spod kontroli. Krytycy zdawali się we wszystkim widzieć nawiązania do Twoich wierszy i prześcigali się w wymyślaniu i znajdowaniu odwołań do nich.

Ktoś stwierdził, że byłem ostatnim z ogólnopolskich poetów, bo debiutowałem w tym momencie, gdy była jeszcze jakaś centrala. Byłem ostatnim ogólnopolskim i później pojawili się różni inni, którzy ugrzęźli w swoich województwach, a którzy mogliby dobrze tę rolę pełnić. A to jest tylko sprawa przypadku. Piszę o tym we wstępie do wyboru Podsiadły. Na nas dwóch padło coś takiego, że jak pisali o poezji, to nas wymieniali, natomiast było w cholerę takich, którzy sobie spokojnie pisali i nie musieli świecić gębami.

Przez wiele lat mówiło się, że jesteś najstarszym młodym poetą polskim…

Nadal tak jest. Ja mam prawie 50 lat, a mają do mnie pretensje o to, że się zestarzałem.

Czy nie wydaje Ci się, że Twoją rolę, jeśli chodzi o odbiór i wpływ na najmłodszych, przejął Andrzej Sosnowski?

W mojej nowej książce jest o tym wiersz. Chodzi o to, że ja nie czuję odpowiedzialności za moich naśladowców, Sosnowski, boję się, że musi czuć tę odpowiedzialność. On ich w pewien sposób akceptuje, zadaje się z nimi. To nie było tak, że młody poeta pisał pode mnie i zostawał moim uczniem. Jak Muszyński zadebiutował książką, to gdy czytałem jego wiersz, czasami zastanawiałem się, że być może ja go napisałem, idealnie wszedł w taki język, ale nie powiedziałem: a teraz, Muszyński, będziesz pisał to i to, nie opiekowałem się nim, nie miałem z nim większych kontaktów, a Sosnowski popełnia, zdaje się, ten błąd, że on się z nimi kontaktuje, z tymi swoimi naśladowcami. I o ile podejrzewam, że w wierszach Sosnowskiego jest jakaś wielka tajemnica, to w wierszach jego naśladowców jej nie ma. Bo nie można brać cudzego języka. Trzeba mieć swój. Nie podejrzewam, żeby mój debiut był pisany cudzym językiem. Głównym moim problemem była walka o oryginalność. Wszystko, co było w jakimś stylu, wyrzuciłem. A jak podejrzewam, to nawet i Marcin Sendecki trochę zabrnął w tę ślepą uliczkę, i Siwczyk też…

Marcinie, na koniec chcielibyśmy zadać Ci sakramentalne pytanie: jak żyć?

Godnie, no, godnie trzeba żyć. Godność jest podstawą. Nie żebrać. Nigdy nie żebrać.



Przypis od Świetlickiego z dnia 10 października 2009: Fragmenty rozmowy na temat wyboru wierszy Podsiadły są troszeczkę nieaktualne, ponieważ poeta Podsiadło w ostatniej chwili nie zgodził się na wydanie tej książki, umowa mu się nie spodobała, wrażliwy jak każdy wielki poeta wszak jest. No to książki nie będzie. Cała robota na nic. Ale z drugiej strony, wszystko, co powiedziałem, jest prawdą. Więc niech te historie o „Wyborze naturalnym” pozostaną. Niech to będzie jedyny ślad po tej niezaistniałej książce, dobrze?