ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (142) / 2009

Mirella Siedlaczek-Mikoda,

ZDĄŻYĆ PRZED PRZEDAWNIENIEM

A A A
Kolejny kryminał z serii „Ze strachem” gwarantuje czystą rozrywkę, idealną na długie wieczory. Po raz kolejny mroźne krajobrazy Skandynawii przynoszą ponurą historię niewyjaśnionego morderstwa, a polscy czytelnicy nadrabiają zaległości w lekturze kryminałów, częściej być może przebywając na pustych przestrzeniach szwedzkich pól niż na nizinach Mazowsza. W „Mężczyźnie, który przychodził w niedzielę” niczym w amerykańskim dreszczowcu napięcie rośnie wraz z upływającym czasem, na szczęście nie trzeba czekać tygodnia na kolejny odcinek, wystarczy kilka godzin wolnego czasu i kubek herbaty.

Komisarz Elina Wiik, bohaterka pięciu kryminałów Thomasa Kangera, dowiaduje się o sprawie sprzed prawie dwudziestu pięciu lat, która dręczy jej byłego przełożonego. Nierozwiązana zagadka morderstwa młodej matki nikogo specjalnie nie zajmuje, brat zmarłej pogodził się z jej odejściem, jak i zaginięciem jej córeczki. Wiik nie przypuszcza, jak bardzo zawładnie nią ta sprawa. Zastanawia się, dlaczego nikt nie nalega na wyjaśnienie zagadki, ani nie poszukuje dziewczynki. Do wyobraźni czytelnika silnie przemawia fakt, że do przedawnienia zbrodni brakuje kilku tygodni. Po niespełna dwudziestu pięciu latach ważna okazuje się każda godzina, podążenie złym tropem może nieść za sobą nieodwracalne konsekwencje. Najpierw policjantka dość stereotypowo podchodzi do sprawy, przeglądając dokumenty. Pozornie nie można niczego zarzucić śledztwu policyjnemu sprzed lat. Zamordowana Ylva Malmberg była trochę hipiską, trochę nieporadną młodą kobietą, nazwisko ojca jej dziecka pozostawało nieznane, co utwierdzało jej znajomych w przekonaniu, że Ylvę lepiej zostawić w spokoju. Elina Wiik koncentruje się na powrocie do przeszłości dziewczyny, mozolnie śledzi losy ludzi, z którymi się zetknęła, rozwijając każdy, nawet najdrobniejszy ślad. „Elina miała coś, czego brakowało innym śledczym. Spojrzenie z kobiecej perspektywy. Wykorzystując je, może dostrzeże coś, co inni przeoczyli. Może zobaczy Ylvę” (s. 65).

Utożsamienie z ofiarą przypisywane przez autora kobiecej naturze pomaga w odnalezieniu mordercy. Bycie kobietą-policjantką oznacza codzienne udowadnianie swojej przydatności i pokonywanie uprzedzeń. Zwłaszcza, że bohaterka odniosła kilka sukcesów, których jej koledzy nie mogą jej wybaczyć. Zainteresowanie jej osobą ze strony prasy również nie ułatwia funkcjonowania w męskim środowisku. Podobny motyw znamy choćby z cyklu powieściowego Mankella, w którym rola śledczej Ann-Britt często była umniejszana przez konserwatywnych kolegów. Na telewizyjnym ekranie zmagania z uprzedzeniami płciowymi pokazała Helen Mirren w brytyjskiej serii kryminalnej „Główny podejrzany”. Kanger nie walczy jednak ze stereotypowym wyobrażeniem zbyt silnie, akcentując emocjonalność Eliny choćby w konflikcie z szefem. Nie przekonuje mnie gest dymisji, gdyż wiadomo od razu, że ci źli, upolitycznieni przedstawiciele władzy, jak zwykliśmy ich nazywać, sami będą prosić ją o powrót do służby. Na szczęście dla czytelnika postać Eliny Wiik w pewien sposób wykreowana jest na wzór twardych, supermęskich detektywów czarnych kryminałów, którzy nie ulegali naciskom z zewnątrz. Jednocześnie potrafi uronić łzę wzruszenia, cierpliwie rozmawiać z emerytem, zamiast przyduszać nieboraka, wypija okropną kawę.

Równolegle prowadzona jest historia Kari i Roberta. Dziewczyna jest wyraźnie zagubiona w życiu, chce odnaleźć biologicznych rodziców. Spotyka innego kontestatora rzeczywistości, młodego grafficiarza i drobnego złodziejaszka, z którym wyrusza w podróż w przeszłość. Te dwa wątki w łatwo przewidywalny sposób przetną się w osobie Ylvy, owa przewidywalność losów zresztą nieco mnie zraziła. Miałam nadzieję, że może intuicja mnie zawiedzie, ale jednak nie, czytelnik w pewnym momencie domyśla się pochodzenia Kari oraz niecnych zamiarów jednego z bohaterów. Wszechwiedzący narrator nieco przeszkadza, chciałoby się jakiegoś zwrotu akcji, odwrócenia podejrzeń i przenicowania oczekiwań. Nie jest to kryminał w stylu powieści Harlana Cobena, w których na niemal ostatniej stronie autor radykalnie zmienia oblicze swoich bohaterów, w których nic nie jest takie, jak się początkowo wydaje. Wracając do postaci Kari – jest potrzebna nie tylko jako córka poszukująca rodziców, lecz również jako element przyspieszający akcję, gdy staje na drodze mordercy. Mozolne grzebanie w przeszłości związane jest z podróżą w teraźniejszości, podróżą w równie nieznany teren. Powieść otwiera się więc na dwie perspektywy – zwykłej dla tego gatunku rekonstrukcji wydarzeń, ale i poszukiwania tożsamości, przeżywania młodzieńczego buntu, charakterystycznego dla powieści o dojrzewaniu.

Kryminał Kangera nie jest tak finezyjny, jak można się spodziewać po lekturze innych skandynawskich propozycji tego gatunku. Mieści się w ramach opowieści o zbrodni i poszukiwaniu sprawcy, kwestia kary schodzi na dalszy plan. Kanger nie rysuje charakterystyki regionu tak sugestywnie, jak Johan Theorin, ani nie komentuje przemian społecznych niczym Henning Mankell. Być może lektura innych powieści z jego cyklu pozwoli mi na „polubienie” bohaterki, podobno, jak głosi zachęta na okładce, „pięknej i inteligentnej perfekcjonistki po trzydziestce”?

Recenzując kolejną książkę z serii ze strachem, zwracam uwagę na rewelacyjnie kiczowatą okładkę. Dosłowność ilustracji wraz z imitowanym podniszczeniem przywołuje tanie wydania kryminałów. Uwielbiam czasem złą literaturę, między innymi za jasną opozycję dobrzy-źli, kryminały też za to cenię. Łukasz Mieszkowski, autor projektu, chyba stale współpracuje z Wydawnictwem Czarne (był autorem okładki do „Zmierzchu” i „Zbyt pięknej dziewczyny”), co sprawia, że seria nie ginie wśród innych okładek sensacji, najczęściej mrocznych i banalnych. Ta okładka nawiązuje do historii powieści popularnej zakorzenionej wszak w strasznych, wieczornych opowieściach, w których wilki, wilkołaki bądź wampiry czyhały na niewinne dusze. Niczym tytułowy mężczyzna, który choć nie był ojcem dziecka, tak jak podejrzewała Elina, zwabił swoją ofiarę, zamordował ją i niemal uniknął za to kary. Zresztą nawet od niej w pewien sposób się wywinął... Kryminały są zwykle bardzo moralnymi historiami, w których detektyw, policjant lub starsza pani przywracają porządek w chaosie, wskazując winnego wymiarowi sprawiedliwości. Podobnie w omawianej książce, co zaczyna się od złamania zasad, musi skończyć się powrotem do nich, choć nikt z bohaterów nie łudzi się, że spokój będzie trwał. Aż do następnego morderstwa i kolejnej opowieści na zimowe wieczory.
Thomas Kanger: „Mężczyzna, który przychodził w niedzielę”. Przeł. Marta Rey-Radlińska. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2009 [seria: ze strachem].