LATEKS I PLASTIK
A
A
A
Żeby były galerianki, muszą być galerie
Cofnijmy się o dziesięć lat. Pamiętam opowieści mojej sąsiadki – z urodzenia Francuzki, z pochodzenia i wychowania Polki, z zamieszkania Niemki, a potem znowu Polki – o gigantycznych sklepach na Zachodzie, w których jest wszystko: jedzenie, zabawki, ubrania, sprzęt elektroniczny i sportowy, lodówki, telewizory itd. Nie chciało mi się wierzyć, kiedy szedłem po zakupy do osiedlowego spożywczaka, że istnieją takie sklepy, pod dachami których zmieściłaby się moja szkoła razem z boiskami do kosza i piłki nożnej… Niedługo potem powstały u nas pierwsze hipermarkety, a następnie galerie handlowe. Pielgrzymki i szkolne wycieczki do McDonalda zaczęły ustępować miejsca wagarom i pielgrzymkom do centrów handlowych. Nowy element krajobrazu Polski po okresie transformacji. Żeromski w odrodzonej Rzeczpospolitej chciał zobaczyć szklane domy – blisko sto lat później sen ten ziścił się dzięki metalowo-plastikowym halom marketów, w których jak w probówce można zobaczyć, co znaczą i jak wyglądają kapitalizm oraz nowoczesność po polsku.
W pierwszych galeriach handlowych nie występował jeszcze gatunek o nazwie galerianka pospolita. Było na to za wcześnie. Nie istniały póki co korzystne warunki do ekspansji tej wcześniej nieznanej rasy. Społeczeństwo było uboższe, a ówczesne nastolatki z przyczyn obiektywnych jeszcze nie mogły oglądać „Wyznań zakupoholiczki” i zachłystywać się konsumpcjonizmem. Obyczaje były jeszcze takie, że szesnastolatka nosiła płaskie obuwie, plecak, a w nim książki, chodziła do szkoły i ubierała się na sportowo. Jeśli paliło się papierosy i piło piwo, to w ukryciu i z poczuciem dokonywania nie lada wykroczenia… Galerianka pospolita nie występowała w środowisku centrum handlowego także wskutek nieodkrytego wtedy jeszcze potencjału terenów łowieckich, jakie stanowią pasaże, w których kłębi się tłum „klientów”.
„Natura” nie znosi jednak próżni. Skoro zatem pojawiła się zwierzyna (czytaj: mężczyźni z pieniędzmi, nudzący się podczas zakupów czy włóczący się między witrynami), z czasem musiał pojawić się także drapieżnik: galerianka pospolita. Wyewoluowała ona z dawnej uczennicy szkoły średniej. Zmieniła jednak tryb życia na bardziej aktywny za dnia. Wyspecjalizowała się w pośrednim polowaniu (metoda na tak zwanego „sponsora”) na promocje i oferty specjalne. Zmieniła także ubarwienie – najczęściej występuje w krzykliwych kolorach, w mocnym makijażu (tzw. „tapecie”), tipsach, w kusych spódniczkach, kozaczkach lub szpilkach i farbowanych włosach. Wykształciła techniki selekcji ofiary oraz pasożytowania na męskich popędach. Nie tknie padliny. Nade wszystko jest zwierzęciem terytorialnym. Terytorium nie podlega jednak znakowaniu – jest już doskonale wyznaczone linią demarkacyjną ściany centrum handlowego, za którą świat traci na atrakcyjności i zdaje się mieć do zaoferowania jedynie szarość, nudę i problemy codzienności, podczas gdy wewnątrz przez kilkanaście godzin na dobę odbywa się msza sprzedawania i kupowania.
Bikejki na wybiegu
„Galerianki” Kasi Rosłaniec zostały uznane za najlepszy debiut filmowy 2009 roku na Festiwalu Filmowym Era Nowe Horyzonty, zdobyły nagrodę główną 28. Festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie i odbiły się echem na festiwalu w Toronto („Mocny, bezkompromisowy, prawdziwy obraz rzeczywistości” – tak miał się wyrazić o dziele Rosłaniec dyrektor festiwalu, Piers Handling). Warto zauważyć, że reżyserka poza nauką w szkole filmowej studiowała marketing na Wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Gdańskiego. „Galerianki” to zatem także filmowe spojrzenie okiem ekonomisty na wrażliwość młodych ludzi w świecie, w którym – jak stwierdza Milena (Dagmara Krasowska) – „miłość nie istnieje, trzeba robić melanż i się nie przyzwyczajać, nie?!”.
Film jest ważny ze względu na temat, jaki podejmuje. Wielkim atutem są kreacje tytułowych galerianek: Dagmary Krasowskiej, Magdaleny Ciurzyńskiej (Julii), Dominiki Gwit (Kai) i Anny Kaczmarczyk (Ala) uhonorowanej w Koszalinie za najlepszy debiut aktorski. Oglądając „Galerianki”, możemy odnieść wrażenie, że obcujemy z dokumentem, a nie z fabułą. Młode aktorki wspomagają bardziej doświadczeni artyści: Artur Barciś i Iza Kuna (rodzice Ali). Całość posiada urok filmu niszowego, niskonakładowego i niezależnego, choć nie jest obciążona wadami towarzyszącymi zwykle takim produkcjom. Fani polskiego hip-hopu na soundtracku usłyszą Adama Ostrowskiego O.S.T.R, a zwolennicy muzycznej alternatywy ciekawie zapowiadającą się formację Skinny Patrini. Dobór muzyki odpowiada dwóm światom ukazanym w filmie: elektroniczne rytmy towarzyszą nam w dyskotekach i galeriach, cierpkie hiphopowe teksty – w nieotynkowanych i brudnych wnętrzach szkoły, dziupli Michała (Franciszek Przybylski), prywatnych mieszkaniach czy na przystanku autobusowym.
W świecie przedstawionym w filmie trudno wskazać bohatera pozytywnego. Na ekranie najlepiej sprzedaje się Milena – topowa galerianka i bikejka. Charakterystyczny image: smolisto czarne, długie włosy, bluzka z dekoltem, biała mini i białe kozaczki. Wybieg: pasaże centrum handlowego. Milena to nastoletnia prostytutka, która sprzedaje się za prezenty kupowane w drogich butikach, za gotówkę, za sponsoring na imprezach klubowych. Samica alfa, podziwiana przez Alę i pozostałe dziewczyny. Jednocześnie Milena jest uosobieniem kiczu obecnego we współczesnym wizerunku kobiety. Białe kozaczki, które tak sobie upodobała, wywodzące się z kultury dyskotekowej, w USA niedługo po tym jak zdobyły popularność w latach sześćdziesiątych, zostały jednoznacznie zaklasyfikowane jako „fuck-me boots”. Etykieta w tym przypadku pasuje. Milena „na wybiegu” przykuwa wzrok mężczyzn zamaszystym krokiem w białych kozaczkach. W szkole przez rówieśników jest odbierana jako puszczalska chamka.
Według słownika gwary miejskiej bikejka to kobiecy odpowiednik dresiarza. Wulgarny seksapil Mileny składa się z golizny, nachalnych gestów, za mocno umalowanych ust, zbyt ciemno ufarbowanych włosów, kontrastującej jasnej cery. Nie jest to typ wielkomiejskiej emancypantki, ale zabranej spod wiejskiej dyskoteki dziewuchy. Nie przeszkadza to Milenie wciąż znajdować nowych klientów wśród bogatych mężczyzn. Jej metody na wytypowanie sponsora są proste: „jak fanty (zegarek, telefon, buty) są w porządku, to dalej też jakoś pójdzie”, bo przecież „jak dziewczyna jest ładna i w ogóle atrakcyjna, to musi swoje atuty wykorzystywać”. Piotr Szarota, wyszydzając lekko „antykozaczkowe elity”, powtarza za Tomaszem Szlendakiem: „Elita ucieka od seksualnej dosłowności, nieelita wręcz przeciwnie. U elity seksualność jest skrywana pod subtelniejszą powierzchnią, u nieelity jest ostentacyjna (…). Mężczyźni z elity także lubują się białych kozaczkach, tak jak lubują się w jadowicie różowych stringach i ostentacyjnie erotycznych pończochach. Tyle tylko, że lubują się tym wszystkim w zaciszu własnej, domowej sypialni…”. Dlaczego więc, skoro kicz w kontekście elitarnego smaku jest szeroko krytykowany i spychany na margines, Milena wciąż znajduje „nabywców”? Obserwując chociażby reakcję mężczyzn na plakat reklamujący film, możemy się przekonać, że „elita”, za którą pewno wszyscy chcieliby się uważać, czasem nie zdąży zainteresowania kiczem w wizerunku kobiety zamknąć w czterech ścianach sypialni.
Paradoksalnie w filmie, w którym temat seksu jest eksploatowany od pierwszych do ostatnich minut, nie znajdziemy wizerunku atrakcyjnej kobiety. Nie ma tu mowy o divie, wampie, kobiecie-aniele, muzie czy kochance, które to typy tak często wykorzystują filmowcy. Mamy za to do czynienia z domowymi zabiegami kosmetycznymi (w wykonaniu matki i starszej siostry Ali), tandetą, przerysowaniem i odpychającą wulgarnością ulicznej mody. Sfera kobiecego piękna w tym filmie to w gruncie rzeczy kiczosfera.
Kiedy reżyserka wyprowadza nas z dyskotek i galerii handlowych, poznajemy prywatność galerianek: bieda, rozbite rodziny, pijaństwo, nieodpowiedzialność i brak zaangażowania rodziców, zobojętnienie, przemoc i pretensje, groźby… To za wiele jak na psychikę gimnazjalistek. Galeria handlowa – błyszcząca, mieniąca się kolorami, jaskrawa, wzorzysta, tętniąca życiem, głośna, tłumna, bogata, oferująca zbytki, wygodę i poczucie bycia kimś lepszym za pieniądze – to rzeczywistość, do której bohaterki uciekają od tej, jaką mają w domach. Galeria jako przestrzeń tak bardzo wyjątkowa, a przy tym zamknięta, rządzi się jednak szczególnymi prawami: wszystko podlega tu naczelnej zasadzie handlu – coś za coś. Jedynym zaś, co ma jakąkolwiek wartość, a co posiadają młode bohaterki, są ich ciała, sprzedawane po to, żeby ich właścicieli mogły pozwolić sobie na zakupy. Wszystko odbywa się w zamkniętym obiegu pieniądza.
Centrum handlowe działa jak finansowy kombinat. Nędzę i niesmak nierządu zamienia na satysfakcję z zakupionego towaru. Gorycz prostytucji ściera z twarzy różem i ukrywa ją pod nowymi tuszami do powiek. Samo centrum handlowe zaś świetnie mieści się w estetyce campu – sztuczność i przesada towarzyszą każdemu krokowi po wykafelkowanej posadzce wśród plastikowych drzew, świateł żarówek halogenowych, neonów i w duszącym mikroklimacie stworzonym przez niedrożne klimatyzatory i rozpylone w powietrzu feromony. Bohaterki przysiadają na ławce, gdzie towarzystwo zapewnia manekin. Wnętrza galerii dekorowane i stylizowane są tak, żeby oszałamiały. Świątynia konsumpcji przyciąga światłem i połyskiem szklanych powierzchni.
„Jak mi kupisz spodnie, zrobię ci loda”
Prostytucja nieletnich jest przedstawiona w „Galeriankach” z jednej strony na tle rozpędzającego się konsumpcjonizmu, z drugiej zaś jako szansa ucieczki przed patologiami rodzinnego domu. Mamy tu więc oś rozpiętą od kaprysu i potrzeby ciągłego kupowania do ucieczki przed najbardziej osobistą traumą. W pierwszym przypadku widz przeżywa szok i rodzi się w nim brak akceptacji. W drugim – przeciwnie, niemalże podsuwa mu się usprawiedliwienie. Ta druga perspektywa relatywizuje osąd, jak gdyby miała tłumaczyć wybór Ali, która zabiega o przyjaźń Mileny i zaczyna się do niej upodabniać, żeby nie myśleć o rodzicach, siostrze i własnej samotności. Nie pomaga nawet zauroczenie Michałem, jego najszczersze intencje, obietnica wsparcia i troska. Ala staje się galerianką, odrzuca chłopaka, zyskuje psychiczną wyższość nad matką (także wtedy, gdy przyłapuje ją na zdradzie, zadając jej kochankowi pytanie: „Kupi mi pan telefon?”). „Dzieci” pozostawione bez opieki, społeczne sieroty wychowujące się w galeriach handlowych, gdzie z czasem same zaczynają się traktować jak towar, budzą jakiś rodzaj współczucia. Powstaje być może pytanie, czy w innych warunkach też by się tego dopuściły?
Jednocześnie trzeba sobie zadać inne pytanie – o naturę problemu, którego dotyczy film. To, co złego obserwujemy na ekranie przez ponad godzinę, jest możliwe dzięki gospodarczemu awansowi Polski. Mówiąc dokładniej: wolny rynek i totalizujące podejście ekonomiczne zamieniają relacje międzyludzkie w relacje handlowe. Metaforą życia staje się centrum handlowe, gdzie w fałszywie przyjaznej atmosferze, a w rzeczywistości w koszmarnym poczuciu alienacji, funkcjonujemy jedynie jako konsumenci określonych towarów i usług. „Galerianki” uchwyciły pewien konkretny etap w rozwoju społeczeństwa i adaptacji do zmieniających się warunków egzystencji. To moment zachłyśnięcia się nowym stylem życia, złudną wiarą we własną wolność i dowolność podejmowanych decyzji. Centra handlowe międzynarodowych sieci i korporacji są także pomnikiem globalizacji, a ta sprawia, że polska siedemnastolatka, która dzięki niedawnemu włączeniu kraju w system ekonomiczny Europy, prostytuuje się, bo chce dostać n-te spodnie, gdy te z kolei szyje inna, azjatycka siedemnastolatka, której takie fanaberie lepszego świata nie grożą. Innymi słowy, powstaje wątpliwość, czy „Galerianki” nie dowodzą przede wszystkim głupoty, krótkowzroczności i bezrefleksyjności społeczeństwa w obecnych warunkach życia? Jednocześnie film portretuje dorastanie całkowicie innego pokolenia, wychowującego się na kulturze pasaży centrów handlowych.
Niegotowe na nic
„Galerianki” reklamują się sloganami: „gotowe na wszystko” czy „seks w wielkim mieście”. Tymczasem oba te hasła, będące tytułami popularnych amerykańskich seriali („Desperate Housewives”, „Sex and the City”), budują raczej gorzką ironię. Jakie podobieństwo występuje pomiędzy zaniedbanymi, pozostawionymi samym sobie, niedouczonymi, biednymi i nierozgarniętymi nastolatkami a wyrachowanymi, wyemancypowanymi, bogatymi dojrzałymi kobietami? Owszem, w obu przypadkach możemy mówić o instrumentalnym traktowaniu seksu oraz konsumpcyjnym stylu życia, ale na tym koniec zbieżności. Gotowe na wszystko? Nie, niegotowe na nic! Julia okazuje się być w ciąży, Milena wydaje się pośrednio odpowiedzialna za samobójstwo Michała, Ala z „dobrej uczennicy z przyszłością” staje się galerianką. Wszystkie te problemy zostały sztucznie wywołane, wszystkich można było uniknąć, a skutki każdego z nich przerosły gimnazjalistki. Seks w wielkim mieście? Ruja na prowincji! Jedynym jasnym punktem miejskiego krajobrazu jest centrum handlowe. Bieda, szarzyzna i bylejakość, stara szkoła, skromne mieszkania – to żadne duże miasto. A seks? Oglądamy akty płciowe, a nie seks. Ala zastanawia się: „Jak to jest, kiedy robi się to z kimś, do kogo się coś czuje?”. Zabawa w dorosłość, w radzenie sobie samemu obnaża nędzę młodych, niedojrzałych ludzi, którzy stając przed życiowymi doświadczeniami – miłością, seksem, lojalnością, przyjaźnią, śmiercią – zawodzą za każdym razem…
Jak dziecko wygląda spod szminki
Film kończy kłótnia, a potem bójka Mileny i Ali. Powodem zajścia jest samobójstwo Michała po upokorzeniu i odrzuceniu przez Alę sprowokowanym przez Milenę w imię: „nie chodzenia z dzieciakami, lepszego życia na poziomie i miłości”. Kiedy na początku filmu poznaliśmy Alę, chciała ona wkupić się w łaski Mileny. Między bohaterkami wytworzyła się specyficzna – niemal seksualna – więź. Milena doprowadza Alę do upadku, to ona uczy ją, jak zdobywać sponsora, jak uprawiać seks, jak uważać i nie zajść w ciążę. Staje pomiędzy nią i Michałem. Relacja obu dziewczyn przypomina tę, jaka łączyła Aileen Wuornos (Charlize Theron) i Selby Wall (Christina Ricci) w filmie „Potwór” (2003) Patty Jenkins.
W finałowej scenie Ala-galerianka, po tym jak pobiła Milenę, uzmysłowiła sobie stratę Michała i swoje błędy, stoi przed lustrem, płacze i zmywa z twarzy szminkę, makijaż… To jakby powrót do stanu z początku filmu, do stanu niewinności i bycia bardziej dzieckiem niż kobietą. Po wszystkim jednak, co się wydarzyło, powrót taki jest przecież niemożliwy! Film zamyka utwór O.S.T.R, w którym w refrenie pojawia się pytanie: „Kim ty jesteś?”, a w zwrotce słowa, mogące stanowić pointę: „Plastikowy świat, pełen plastikowych Barbie. Popkultura dzieciaków…”.
Cofnijmy się o dziesięć lat. Pamiętam opowieści mojej sąsiadki – z urodzenia Francuzki, z pochodzenia i wychowania Polki, z zamieszkania Niemki, a potem znowu Polki – o gigantycznych sklepach na Zachodzie, w których jest wszystko: jedzenie, zabawki, ubrania, sprzęt elektroniczny i sportowy, lodówki, telewizory itd. Nie chciało mi się wierzyć, kiedy szedłem po zakupy do osiedlowego spożywczaka, że istnieją takie sklepy, pod dachami których zmieściłaby się moja szkoła razem z boiskami do kosza i piłki nożnej… Niedługo potem powstały u nas pierwsze hipermarkety, a następnie galerie handlowe. Pielgrzymki i szkolne wycieczki do McDonalda zaczęły ustępować miejsca wagarom i pielgrzymkom do centrów handlowych. Nowy element krajobrazu Polski po okresie transformacji. Żeromski w odrodzonej Rzeczpospolitej chciał zobaczyć szklane domy – blisko sto lat później sen ten ziścił się dzięki metalowo-plastikowym halom marketów, w których jak w probówce można zobaczyć, co znaczą i jak wyglądają kapitalizm oraz nowoczesność po polsku.
W pierwszych galeriach handlowych nie występował jeszcze gatunek o nazwie galerianka pospolita. Było na to za wcześnie. Nie istniały póki co korzystne warunki do ekspansji tej wcześniej nieznanej rasy. Społeczeństwo było uboższe, a ówczesne nastolatki z przyczyn obiektywnych jeszcze nie mogły oglądać „Wyznań zakupoholiczki” i zachłystywać się konsumpcjonizmem. Obyczaje były jeszcze takie, że szesnastolatka nosiła płaskie obuwie, plecak, a w nim książki, chodziła do szkoły i ubierała się na sportowo. Jeśli paliło się papierosy i piło piwo, to w ukryciu i z poczuciem dokonywania nie lada wykroczenia… Galerianka pospolita nie występowała w środowisku centrum handlowego także wskutek nieodkrytego wtedy jeszcze potencjału terenów łowieckich, jakie stanowią pasaże, w których kłębi się tłum „klientów”.
„Natura” nie znosi jednak próżni. Skoro zatem pojawiła się zwierzyna (czytaj: mężczyźni z pieniędzmi, nudzący się podczas zakupów czy włóczący się między witrynami), z czasem musiał pojawić się także drapieżnik: galerianka pospolita. Wyewoluowała ona z dawnej uczennicy szkoły średniej. Zmieniła jednak tryb życia na bardziej aktywny za dnia. Wyspecjalizowała się w pośrednim polowaniu (metoda na tak zwanego „sponsora”) na promocje i oferty specjalne. Zmieniła także ubarwienie – najczęściej występuje w krzykliwych kolorach, w mocnym makijażu (tzw. „tapecie”), tipsach, w kusych spódniczkach, kozaczkach lub szpilkach i farbowanych włosach. Wykształciła techniki selekcji ofiary oraz pasożytowania na męskich popędach. Nie tknie padliny. Nade wszystko jest zwierzęciem terytorialnym. Terytorium nie podlega jednak znakowaniu – jest już doskonale wyznaczone linią demarkacyjną ściany centrum handlowego, za którą świat traci na atrakcyjności i zdaje się mieć do zaoferowania jedynie szarość, nudę i problemy codzienności, podczas gdy wewnątrz przez kilkanaście godzin na dobę odbywa się msza sprzedawania i kupowania.
Bikejki na wybiegu
„Galerianki” Kasi Rosłaniec zostały uznane za najlepszy debiut filmowy 2009 roku na Festiwalu Filmowym Era Nowe Horyzonty, zdobyły nagrodę główną 28. Festiwalu „Młodzi i Film” w Koszalinie i odbiły się echem na festiwalu w Toronto („Mocny, bezkompromisowy, prawdziwy obraz rzeczywistości” – tak miał się wyrazić o dziele Rosłaniec dyrektor festiwalu, Piers Handling). Warto zauważyć, że reżyserka poza nauką w szkole filmowej studiowała marketing na Wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Gdańskiego. „Galerianki” to zatem także filmowe spojrzenie okiem ekonomisty na wrażliwość młodych ludzi w świecie, w którym – jak stwierdza Milena (Dagmara Krasowska) – „miłość nie istnieje, trzeba robić melanż i się nie przyzwyczajać, nie?!”.
Film jest ważny ze względu na temat, jaki podejmuje. Wielkim atutem są kreacje tytułowych galerianek: Dagmary Krasowskiej, Magdaleny Ciurzyńskiej (Julii), Dominiki Gwit (Kai) i Anny Kaczmarczyk (Ala) uhonorowanej w Koszalinie za najlepszy debiut aktorski. Oglądając „Galerianki”, możemy odnieść wrażenie, że obcujemy z dokumentem, a nie z fabułą. Młode aktorki wspomagają bardziej doświadczeni artyści: Artur Barciś i Iza Kuna (rodzice Ali). Całość posiada urok filmu niszowego, niskonakładowego i niezależnego, choć nie jest obciążona wadami towarzyszącymi zwykle takim produkcjom. Fani polskiego hip-hopu na soundtracku usłyszą Adama Ostrowskiego O.S.T.R, a zwolennicy muzycznej alternatywy ciekawie zapowiadającą się formację Skinny Patrini. Dobór muzyki odpowiada dwóm światom ukazanym w filmie: elektroniczne rytmy towarzyszą nam w dyskotekach i galeriach, cierpkie hiphopowe teksty – w nieotynkowanych i brudnych wnętrzach szkoły, dziupli Michała (Franciszek Przybylski), prywatnych mieszkaniach czy na przystanku autobusowym.
W świecie przedstawionym w filmie trudno wskazać bohatera pozytywnego. Na ekranie najlepiej sprzedaje się Milena – topowa galerianka i bikejka. Charakterystyczny image: smolisto czarne, długie włosy, bluzka z dekoltem, biała mini i białe kozaczki. Wybieg: pasaże centrum handlowego. Milena to nastoletnia prostytutka, która sprzedaje się za prezenty kupowane w drogich butikach, za gotówkę, za sponsoring na imprezach klubowych. Samica alfa, podziwiana przez Alę i pozostałe dziewczyny. Jednocześnie Milena jest uosobieniem kiczu obecnego we współczesnym wizerunku kobiety. Białe kozaczki, które tak sobie upodobała, wywodzące się z kultury dyskotekowej, w USA niedługo po tym jak zdobyły popularność w latach sześćdziesiątych, zostały jednoznacznie zaklasyfikowane jako „fuck-me boots”. Etykieta w tym przypadku pasuje. Milena „na wybiegu” przykuwa wzrok mężczyzn zamaszystym krokiem w białych kozaczkach. W szkole przez rówieśników jest odbierana jako puszczalska chamka.
Według słownika gwary miejskiej bikejka to kobiecy odpowiednik dresiarza. Wulgarny seksapil Mileny składa się z golizny, nachalnych gestów, za mocno umalowanych ust, zbyt ciemno ufarbowanych włosów, kontrastującej jasnej cery. Nie jest to typ wielkomiejskiej emancypantki, ale zabranej spod wiejskiej dyskoteki dziewuchy. Nie przeszkadza to Milenie wciąż znajdować nowych klientów wśród bogatych mężczyzn. Jej metody na wytypowanie sponsora są proste: „jak fanty (zegarek, telefon, buty) są w porządku, to dalej też jakoś pójdzie”, bo przecież „jak dziewczyna jest ładna i w ogóle atrakcyjna, to musi swoje atuty wykorzystywać”. Piotr Szarota, wyszydzając lekko „antykozaczkowe elity”, powtarza za Tomaszem Szlendakiem: „Elita ucieka od seksualnej dosłowności, nieelita wręcz przeciwnie. U elity seksualność jest skrywana pod subtelniejszą powierzchnią, u nieelity jest ostentacyjna (…). Mężczyźni z elity także lubują się białych kozaczkach, tak jak lubują się w jadowicie różowych stringach i ostentacyjnie erotycznych pończochach. Tyle tylko, że lubują się tym wszystkim w zaciszu własnej, domowej sypialni…”. Dlaczego więc, skoro kicz w kontekście elitarnego smaku jest szeroko krytykowany i spychany na margines, Milena wciąż znajduje „nabywców”? Obserwując chociażby reakcję mężczyzn na plakat reklamujący film, możemy się przekonać, że „elita”, za którą pewno wszyscy chcieliby się uważać, czasem nie zdąży zainteresowania kiczem w wizerunku kobiety zamknąć w czterech ścianach sypialni.
Paradoksalnie w filmie, w którym temat seksu jest eksploatowany od pierwszych do ostatnich minut, nie znajdziemy wizerunku atrakcyjnej kobiety. Nie ma tu mowy o divie, wampie, kobiecie-aniele, muzie czy kochance, które to typy tak często wykorzystują filmowcy. Mamy za to do czynienia z domowymi zabiegami kosmetycznymi (w wykonaniu matki i starszej siostry Ali), tandetą, przerysowaniem i odpychającą wulgarnością ulicznej mody. Sfera kobiecego piękna w tym filmie to w gruncie rzeczy kiczosfera.
Kiedy reżyserka wyprowadza nas z dyskotek i galerii handlowych, poznajemy prywatność galerianek: bieda, rozbite rodziny, pijaństwo, nieodpowiedzialność i brak zaangażowania rodziców, zobojętnienie, przemoc i pretensje, groźby… To za wiele jak na psychikę gimnazjalistek. Galeria handlowa – błyszcząca, mieniąca się kolorami, jaskrawa, wzorzysta, tętniąca życiem, głośna, tłumna, bogata, oferująca zbytki, wygodę i poczucie bycia kimś lepszym za pieniądze – to rzeczywistość, do której bohaterki uciekają od tej, jaką mają w domach. Galeria jako przestrzeń tak bardzo wyjątkowa, a przy tym zamknięta, rządzi się jednak szczególnymi prawami: wszystko podlega tu naczelnej zasadzie handlu – coś za coś. Jedynym zaś, co ma jakąkolwiek wartość, a co posiadają młode bohaterki, są ich ciała, sprzedawane po to, żeby ich właścicieli mogły pozwolić sobie na zakupy. Wszystko odbywa się w zamkniętym obiegu pieniądza.
Centrum handlowe działa jak finansowy kombinat. Nędzę i niesmak nierządu zamienia na satysfakcję z zakupionego towaru. Gorycz prostytucji ściera z twarzy różem i ukrywa ją pod nowymi tuszami do powiek. Samo centrum handlowe zaś świetnie mieści się w estetyce campu – sztuczność i przesada towarzyszą każdemu krokowi po wykafelkowanej posadzce wśród plastikowych drzew, świateł żarówek halogenowych, neonów i w duszącym mikroklimacie stworzonym przez niedrożne klimatyzatory i rozpylone w powietrzu feromony. Bohaterki przysiadają na ławce, gdzie towarzystwo zapewnia manekin. Wnętrza galerii dekorowane i stylizowane są tak, żeby oszałamiały. Świątynia konsumpcji przyciąga światłem i połyskiem szklanych powierzchni.
„Jak mi kupisz spodnie, zrobię ci loda”
Prostytucja nieletnich jest przedstawiona w „Galeriankach” z jednej strony na tle rozpędzającego się konsumpcjonizmu, z drugiej zaś jako szansa ucieczki przed patologiami rodzinnego domu. Mamy tu więc oś rozpiętą od kaprysu i potrzeby ciągłego kupowania do ucieczki przed najbardziej osobistą traumą. W pierwszym przypadku widz przeżywa szok i rodzi się w nim brak akceptacji. W drugim – przeciwnie, niemalże podsuwa mu się usprawiedliwienie. Ta druga perspektywa relatywizuje osąd, jak gdyby miała tłumaczyć wybór Ali, która zabiega o przyjaźń Mileny i zaczyna się do niej upodabniać, żeby nie myśleć o rodzicach, siostrze i własnej samotności. Nie pomaga nawet zauroczenie Michałem, jego najszczersze intencje, obietnica wsparcia i troska. Ala staje się galerianką, odrzuca chłopaka, zyskuje psychiczną wyższość nad matką (także wtedy, gdy przyłapuje ją na zdradzie, zadając jej kochankowi pytanie: „Kupi mi pan telefon?”). „Dzieci” pozostawione bez opieki, społeczne sieroty wychowujące się w galeriach handlowych, gdzie z czasem same zaczynają się traktować jak towar, budzą jakiś rodzaj współczucia. Powstaje być może pytanie, czy w innych warunkach też by się tego dopuściły?
Jednocześnie trzeba sobie zadać inne pytanie – o naturę problemu, którego dotyczy film. To, co złego obserwujemy na ekranie przez ponad godzinę, jest możliwe dzięki gospodarczemu awansowi Polski. Mówiąc dokładniej: wolny rynek i totalizujące podejście ekonomiczne zamieniają relacje międzyludzkie w relacje handlowe. Metaforą życia staje się centrum handlowe, gdzie w fałszywie przyjaznej atmosferze, a w rzeczywistości w koszmarnym poczuciu alienacji, funkcjonujemy jedynie jako konsumenci określonych towarów i usług. „Galerianki” uchwyciły pewien konkretny etap w rozwoju społeczeństwa i adaptacji do zmieniających się warunków egzystencji. To moment zachłyśnięcia się nowym stylem życia, złudną wiarą we własną wolność i dowolność podejmowanych decyzji. Centra handlowe międzynarodowych sieci i korporacji są także pomnikiem globalizacji, a ta sprawia, że polska siedemnastolatka, która dzięki niedawnemu włączeniu kraju w system ekonomiczny Europy, prostytuuje się, bo chce dostać n-te spodnie, gdy te z kolei szyje inna, azjatycka siedemnastolatka, której takie fanaberie lepszego świata nie grożą. Innymi słowy, powstaje wątpliwość, czy „Galerianki” nie dowodzą przede wszystkim głupoty, krótkowzroczności i bezrefleksyjności społeczeństwa w obecnych warunkach życia? Jednocześnie film portretuje dorastanie całkowicie innego pokolenia, wychowującego się na kulturze pasaży centrów handlowych.
Niegotowe na nic
„Galerianki” reklamują się sloganami: „gotowe na wszystko” czy „seks w wielkim mieście”. Tymczasem oba te hasła, będące tytułami popularnych amerykańskich seriali („Desperate Housewives”, „Sex and the City”), budują raczej gorzką ironię. Jakie podobieństwo występuje pomiędzy zaniedbanymi, pozostawionymi samym sobie, niedouczonymi, biednymi i nierozgarniętymi nastolatkami a wyrachowanymi, wyemancypowanymi, bogatymi dojrzałymi kobietami? Owszem, w obu przypadkach możemy mówić o instrumentalnym traktowaniu seksu oraz konsumpcyjnym stylu życia, ale na tym koniec zbieżności. Gotowe na wszystko? Nie, niegotowe na nic! Julia okazuje się być w ciąży, Milena wydaje się pośrednio odpowiedzialna za samobójstwo Michała, Ala z „dobrej uczennicy z przyszłością” staje się galerianką. Wszystkie te problemy zostały sztucznie wywołane, wszystkich można było uniknąć, a skutki każdego z nich przerosły gimnazjalistki. Seks w wielkim mieście? Ruja na prowincji! Jedynym jasnym punktem miejskiego krajobrazu jest centrum handlowe. Bieda, szarzyzna i bylejakość, stara szkoła, skromne mieszkania – to żadne duże miasto. A seks? Oglądamy akty płciowe, a nie seks. Ala zastanawia się: „Jak to jest, kiedy robi się to z kimś, do kogo się coś czuje?”. Zabawa w dorosłość, w radzenie sobie samemu obnaża nędzę młodych, niedojrzałych ludzi, którzy stając przed życiowymi doświadczeniami – miłością, seksem, lojalnością, przyjaźnią, śmiercią – zawodzą za każdym razem…
Jak dziecko wygląda spod szminki
Film kończy kłótnia, a potem bójka Mileny i Ali. Powodem zajścia jest samobójstwo Michała po upokorzeniu i odrzuceniu przez Alę sprowokowanym przez Milenę w imię: „nie chodzenia z dzieciakami, lepszego życia na poziomie i miłości”. Kiedy na początku filmu poznaliśmy Alę, chciała ona wkupić się w łaski Mileny. Między bohaterkami wytworzyła się specyficzna – niemal seksualna – więź. Milena doprowadza Alę do upadku, to ona uczy ją, jak zdobywać sponsora, jak uprawiać seks, jak uważać i nie zajść w ciążę. Staje pomiędzy nią i Michałem. Relacja obu dziewczyn przypomina tę, jaka łączyła Aileen Wuornos (Charlize Theron) i Selby Wall (Christina Ricci) w filmie „Potwór” (2003) Patty Jenkins.
W finałowej scenie Ala-galerianka, po tym jak pobiła Milenę, uzmysłowiła sobie stratę Michała i swoje błędy, stoi przed lustrem, płacze i zmywa z twarzy szminkę, makijaż… To jakby powrót do stanu z początku filmu, do stanu niewinności i bycia bardziej dzieckiem niż kobietą. Po wszystkim jednak, co się wydarzyło, powrót taki jest przecież niemożliwy! Film zamyka utwór O.S.T.R, w którym w refrenie pojawia się pytanie: „Kim ty jesteś?”, a w zwrotce słowa, mogące stanowić pointę: „Plastikowy świat, pełen plastikowych Barbie. Popkultura dzieciaków…”.
„Galerianki”. Scen. i reż.: K. Rosłaniec. Obsada: Anna Kaczmarczyk, Dagmara Krasowska, Magdalena Ciurzyńska. Gatunek: dramat. Produkcja: Polska 2009, 82 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |