
ZAWSZE MOŻE BYĆ GORZEJ
A
A
A
Jak co roku, większość z nas zapewne nie będzie mieć ochoty na kolejny zestaw powtórek kiczowatych filmów bożonarodzeniowych. Jedno spojrzenie do telewizyjnych programów przekonuje, że jak zawsze możemy się spodziewać świątecznych komedii romantycznych oraz następnego Bożego Narodzenia ze Steve’em Martinem oraz Chevy Chasem. Filmy te zasłużenie kojarzą nam się z aktorską amatorszczyzną, nieprzekonywującą fabułą, przewidywalnym zakończeniem oraz kiczowatą wizją Bożego Narodzenia. Wbrew pozorom jednak nie są to najgorsze filmy bożonarodzeniowe, jakie polska telewizja mogłaby nam zaserwować w te święta. Przełom lat 50. i 60. zaowocował dwoma iście tandetnymi filmami o św. Mikołaju, które często uwzględniane są na „prestiżowych” listach najgorszych filmów wszech czasów. Oba były również wyświetlane w „Mystery Science Theater 3000”, kultowym amerykańskim programie telewizyjnym, który przedstawia najgorsze filmy w historii kina opatrzone śmiesznymi komentarzami.
Meksykańsko-amerykańska wersja historii o św. Mikołaju
Meksykański „Santa Claus” w reżyserii René Cardony powstał w 1959 roku. Rok później K. Gordon Murray, znany w historii amerykańskiej telewizji z remake’ów meksykańskich i europejskich produkcji klasy B, wyprodukował zdubbingowaną amerykańską wersję dzieła Cardona, która w latach 60. i 70. niespodziewanie odniosła duży sukces kasowy zarówno w amerykańskich kinach, jak i telewizji.
Historia przedstawiona w filmie jest banalna i przewidywalna. Fabuła filmu rozpoczyna się w warsztacie św. Mikołaja, w którym zamiast elfów pracują dzieci różnej narodowości, przygotowując zabawki dla swoich rówieśników na całym świecie. W nieoczekiwanym zwrocie akcji kamera przenosi się do piekła, gdzie Lucyfer instruuje swojego pomocnika, diabła o imieniu Pitch, aby udał się na Ziemię w celu podburzenia dzieci przeciwko św. Mikołajowi. Pitch wybiera trzy osoby do realizacji swojego planu. Jedną z nich jest Lupita, dziewczynka pochodząca z bardzo biednej rodziny, namawiana przez diabła do kradzieży lalki. Pitch próbuje również zbuntować Billy’ego, chłopca z bogatej rodziny, który często czuje się samotny, gdy jego rodzice wychodzą z domu, aby spotkać się ze znajomymi. Najwięcej szczęścia ma jednak Pitch z trójką braci, którzy zainspirowani podszeptami diabła knują szatańskie plany. Św. Mikołaj, który – warto dodać – wbrew powszechnej wiedzy nie mieszka w Laponii, ale na swojej własnej planecie – obserwuje wszystkie poczynania diabła i decyduje się uporać z każdym dzieckiem podczas swojej tradycyjnej wizyty na Ziemi.
Bohatera czeka dużo pracy, której realizację utrudnia nieustannie Pitch, uciekający się do rozmaitych metod (np. przesuwa komin z jednego miejsca na drugie, aby Mikołaj nie mógł wejść do domu, roznieca ogień w kominku, w momencie gdy bohater ma wejść do komina, podgrzewa klamkę wejściową do jednego z domów, a w końcu rozcina sakiewkę, w której znajduje się pył do usypiania dzieci oraz kwiat, który teleportuje św. Mikołaja w dowolne miejsca). W ostatniej chwili przyjaciel św. Mikołaja, Merlin (sic!), pomaga uciec bohaterowi z pułapki zastawionej przez Pitcha. Przed szczęśliwym powrotem do swojego warsztatu Mikołajowi udaje się dostarczyć prezenty wszystkim dzieciom na świecie, w tym Lupicie, która od tej pory zaczyna wierzyć w jego istnienie.
„Santa Claus” przynosi esencję wizualnego kiczu, który widoczny jest między innymi w stroju diabła (czerwony kombinezon z doczepionymi czerwonymi, plastikowymi uszami, maską przypominającą swoim kształtem serce oraz czarnymi pantoflami). Z kiczowatością stroju diabła mogą konkurować renifery św. Mikołaja – nie dość, że plastikowe, to jeszcze „odpalane” za pomocą wielkiego plastikowego klucza i wymagające nakręcenia przed startem. Jak można wywnioskować z filmu, renifery nie są jednak w dobrym stanie i z tego też powodu dwóch rosyjskich pomocników Mikołaja radzi mu, aby wymienił je na Sputniki! Nic jednak nie przebije narzędzi pomocniczych tytułowego bohatera. Posiada on DreamScope, maszynę, która wygląda jak plastikowy mózg i wyświetla dziecięce sny. W zamku św. Mikołaja znajdują się również: oko na sprężynie, zrobione z fragmentu lampy, ucho przyczepione do plastikowej kratki wentylacyjnej oraz wielkie, czerwone usta, dzięki którym bohater może widzieć i słyszeć to, co dzieje się na Ziemi.
Absurdalne sytuacje i dziury w scenariuszu są w tym filmie obecne na każdym kroku. Bohater, który – jak na Mikołaja przystało – jest dość pokaźnych rozmiarów, używa parasolki wielkości talerza do schodzenia z dachów na ziemię i zachwyca się zapachem sztucznego kwiatka, który pomaga mu teleportować się w inne miejsce. Do najbardziej komicznych należy scena, w której św. Mikołaj zostaje na kilka minut barmanem. Podaje on rodzicom Billy’ego dwa dymiące drinki, które przypominają im, jak bardzo się kochają i tęsknią za swoim synem, którego zostawili w święta samego w domu.
Specyficznego uroku filmowi dodaje również wszechobecny narrator, który niczego nie ukrywa przed widzem. Tłumaczy on nawet to, co się dzieje na ekranie, mimo iż wszystko jest jasne i nie wymaga dodatkowego komentarza. Jego interwencja jest najbardziej komiczna w scenie, w której św. Mikołaj-barman przynosi drinki rodzicom Billy’ego. Narrator objaśnia wówczas, jak bohaterowie mają się poczuć za sprawą tych napojów, a jego komentarz jest połączony z wypowiedziami postaci, które same dokładnie tłumaczą, co się z nimi dzieje.
Warto również posłuchać, co do powiedzenia na temat „Satna Claus” mają bohaterowie „Mystery Science Theater 3000”. Film Murraya jest dostępny jako część tego programu telewizyjnego i został niedawno wydany na specjalnym, świątecznym DVD. Konstrukcja „Mystery Science Theater 3000” opiera się na doznawanym przez widza wrażeniu oglądania filmu z któregoś z bardziej odległych rzędów sali kinowej. W pierwszym rzędzie zasiada główny bohater programu wraz ze swymi dwoma pomocnikami-robotami, którzy oglądają film razem z widzami i komentują, dopowiadają i parodiują różne jego śmieszne fragmenty i nieścisłości fabularne. Czasami ich komentarze są dużo zabawniejsze niż to, co się dzieje na ekranie, a niejednokrotnie stanowią interesujące dopełnienie akcji. I tak na przykład podczas oglądania „Santa Claus” w „Mystery Science Theater 3000” można usłyszeć stwierdzenia typu: „Św. Mikołaj zapomniał o dzieciach we Francji! Trudno” albo (w momencie, kiedy sanie św. Mikołaja prawie zderzają się z jedną z planet): „Św. Mikołaj znowu za dużo wypił i znowu zawiózł prezenty dzieciom na Księżycu, a nie na Ziemi”.
Marsjańsko-amerykańska wersja historii o św. Mikołaju
„Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa” w reżyserii Nicholasa Webstera jest dowodem charakterystycznej dla amerykańskiej kultury lat 60. fascynacji konwencją science fiction. Film jest obecnie legalnie i bezpłatnie dostępny w Internecie, gdyż jego producenci nie przedłużyli praw autorskich do swojego dzieła.
Akcja filmu rozpoczyna się na Marsie, którego władca, Kimar, zauważa, iż wszystkie dzieci na jego planecie są smutne, apatyczne i nieszczęśliwe. Wkrótce okazuje się, że powodem tego stanu jest brak prezentów, św. Mikołaja oraz zabawy, słowem: Bożego Narodzenia. W celu przywrócenia dzieciom spontaniczności, radości i beztroski, Kimar decyduje się polecieć na Ziemię, aby porwać św. Mikołaja, który od tej pory ma przynosić radość małym Marsjanom. Mimo sprzeciwu jednego ze swoich doradców, Voldara, król Marsa, razem z kilkoma dworzanami, udaje się na Ziemię. Przybysze z kosmosu uprowadzają najpierw dwoje małych dzieci, Betty i Billy’ego, którzy tłumaczą im, gdzie znajduje się św. Mikołaj. Kiedy mali bohaterowie dowiadują się o niecnych planach Marsjan, uciekają, aby ostrzec Mikołaja, szybko jednak zostają złapani i razem z uprowadzonym Mikołajem zabrani na Marsa. Jak się okazuje, Kimar nie jest złym Marsjaninem. Wkrótce zarówno on, jak i cała jego rodzina zaprzyjaźniają się z porwanymi dziećmi i Mikołajem. Król Marsa buduje warsztat, gdzie św. Mikołaj z pomocą dzieci Kimara i rodzeństwa z Ziemi produkuje zabawki dla swoich podopiecznych. Jednak Voldar nie chce dopuścić do uszczęśliwienia Marsjan. Porywa Dropo, jednego z podwładnych Kimara, którego myli ze św. Mikołajem, psuje maszynę do robienia zabawek, wreszcie walczy z królem, aby ostatecznie zostać pokonanym przez Mikołaja oraz jego pomocników i zabawki. Po unicestwieniu zła Kimar i św. Mikołaj dochodzą do wniosku, że Dropo jest świetnym kandydatem na marsjańskiego św. Mikołaja, a porwani Ziemianie mogą powrócić do domu.
Współcześnie nikt nie oczekuje oczywiście od filmów science fiction z lat 60. zapierających dech w piersiach efektów specjalnych na miarę ostatnich „Gwiezdnych Wojen”. Jednakże „Świętego Mikołaja wyruszającego na podbój Marsa” można zaliczyć tylko do grona najgorszych amerykańskich filmów z tego gatunku. Marsjanie w tym filmie są pomalowani na zielono, a odcień ich skóry czasem przypomina jasnozielony, czasem zgniły zielony, a niekiedy nawet czarny. Ich kostiumy to połączenie kombinezonów skoczków narciarskich i gogli wodnych z różnymi urządzeniami AGD: odkurzaczem, telewizorem i radiem. Marsjanie posiadają w zanadrzu strasznego potwora, groźnego Torga, na dźwięk imienia którego wszyscy drżą. Jak się okazuje, Torg to Marsjanin z nałożonym na głowę dużym, srebrnym pudłem, który porusza się tak ślamazarnie i głośno, że trudno uwierzyć, aby mógł kogokolwiek złapać czy unicestwić. Jednak nie tylko sceny fantastyczne sprawiają twórcom tego filmu problemy. Podczas ucieczki z rąk Marsjan Betty i Billy napotykają niedźwiedzia polarnego. Spotkanie to jest jedną z najbardziej śmiesznych i nieudanych scen w filmie ze względu na rzucającą się w oczy nienaturalność stroju i zachowania drapieżnika.
Scenariusz również nie należy do mocnych stron tego filmu. Krótkie, płytkie, wymuszone i nienaturalne dialogi są tu wszechobecne. Nie wiadomo, czy widz ma się śmiać, czy płakać, kiedy św. Mikołaj oznajmia, że „on nie jest zmęczony, ale jego palec to już tak”. Gromki śmiech św. Mikołaja wydaje się mieć specjalne właściwości. Kiedy bohater wchodzi do pokoju, aby zapoznać się z dwojgiem dzieci Kimara, nie mówi nic, tylko wybucha śmiechem. Dzieci króla razem z ziemskim rodzeństwem w mig również zaczynają rechotać, co jest sygnałem nawiązania przyjaźni. Wydaje się, że żadne słowa nie są ważniejsze czy pełniejsze niż śmiech Mikołaja. Scenarzyści nie przemyśleli również kwestii motywacji zachowań bohatera. Mimo iż został porwany i pozbawiony możliwości dostarczenia prezentów małym Ziemianom, Mikołaj szybko zaprzyjaźnia się z Marsjanami i nieustannie zachowuje dobre samopoczucie. Nawet przy założeniu, że Mikołaj – jako święty – powinien się wykazywać miłosierdziem, fakt, iż rodzeństwo w wieku od pięciu do ośmiu lat lepiej rozumie swoje położenie i reaguje w sposób bardziej adekwatny do sytuacji niż on, jest dość zaskakujący.
Gra aktorska również pozostawia wiele do życzenia. Postać Kimara zagrana jest w tonacji bardzo poważnej, czego nie można powiedzieć o kreacji Voldara. Aktor wcielający się w tę postać nie wydaje się brać swojej gry zbyt serio. Apogeum tych aktorskich talentów stanowią dwie sceny walki: jedna między Kimarem a Voldarem, druga między Voldarem i Mikołajem oraz jego pomocnikami i zabawkami. Pierwszy pojedynek jest tak „przekonywujący”, że widz nie musi się martwić, czy ktoś w tej scenie został ranny. Natomiast druga sekwencja walki jest istnym momentem kulminacyjnym filmu. Natarcie papierowych samolotów, baniek mydlanych, plastikowych strzał i czołgów oraz śmiech św. Mikołaja są tak intensywne, że nie wiadomo, czy aktorzy się bawią, walczą czy tańczą.
W przerwie między pieczeniem ciasteczek i nakrywaniem do stołu warto znaleźć czas na zapoznanie się z „Santa Claus” i „Świętym Mikołajem wyruszającym na podbój Marsa”. Oba filmy zaskoczą widzów tandetnymi kostiumami i efektami specjalnymi, niespotykanie nielogiczną fabułą, przekomicznymi dialogami oraz bogactwem kiczowatych scen. Po obejrzeniu tych dwóch dzieł krytyka współczesnych telewizyjnych bożonarodzeniowych filmów nigdy już nie będzie taka sama.
Meksykańsko-amerykańska wersja historii o św. Mikołaju
Meksykański „Santa Claus” w reżyserii René Cardony powstał w 1959 roku. Rok później K. Gordon Murray, znany w historii amerykańskiej telewizji z remake’ów meksykańskich i europejskich produkcji klasy B, wyprodukował zdubbingowaną amerykańską wersję dzieła Cardona, która w latach 60. i 70. niespodziewanie odniosła duży sukces kasowy zarówno w amerykańskich kinach, jak i telewizji.
Historia przedstawiona w filmie jest banalna i przewidywalna. Fabuła filmu rozpoczyna się w warsztacie św. Mikołaja, w którym zamiast elfów pracują dzieci różnej narodowości, przygotowując zabawki dla swoich rówieśników na całym świecie. W nieoczekiwanym zwrocie akcji kamera przenosi się do piekła, gdzie Lucyfer instruuje swojego pomocnika, diabła o imieniu Pitch, aby udał się na Ziemię w celu podburzenia dzieci przeciwko św. Mikołajowi. Pitch wybiera trzy osoby do realizacji swojego planu. Jedną z nich jest Lupita, dziewczynka pochodząca z bardzo biednej rodziny, namawiana przez diabła do kradzieży lalki. Pitch próbuje również zbuntować Billy’ego, chłopca z bogatej rodziny, który często czuje się samotny, gdy jego rodzice wychodzą z domu, aby spotkać się ze znajomymi. Najwięcej szczęścia ma jednak Pitch z trójką braci, którzy zainspirowani podszeptami diabła knują szatańskie plany. Św. Mikołaj, który – warto dodać – wbrew powszechnej wiedzy nie mieszka w Laponii, ale na swojej własnej planecie – obserwuje wszystkie poczynania diabła i decyduje się uporać z każdym dzieckiem podczas swojej tradycyjnej wizyty na Ziemi.
Bohatera czeka dużo pracy, której realizację utrudnia nieustannie Pitch, uciekający się do rozmaitych metod (np. przesuwa komin z jednego miejsca na drugie, aby Mikołaj nie mógł wejść do domu, roznieca ogień w kominku, w momencie gdy bohater ma wejść do komina, podgrzewa klamkę wejściową do jednego z domów, a w końcu rozcina sakiewkę, w której znajduje się pył do usypiania dzieci oraz kwiat, który teleportuje św. Mikołaja w dowolne miejsca). W ostatniej chwili przyjaciel św. Mikołaja, Merlin (sic!), pomaga uciec bohaterowi z pułapki zastawionej przez Pitcha. Przed szczęśliwym powrotem do swojego warsztatu Mikołajowi udaje się dostarczyć prezenty wszystkim dzieciom na świecie, w tym Lupicie, która od tej pory zaczyna wierzyć w jego istnienie.
„Santa Claus” przynosi esencję wizualnego kiczu, który widoczny jest między innymi w stroju diabła (czerwony kombinezon z doczepionymi czerwonymi, plastikowymi uszami, maską przypominającą swoim kształtem serce oraz czarnymi pantoflami). Z kiczowatością stroju diabła mogą konkurować renifery św. Mikołaja – nie dość, że plastikowe, to jeszcze „odpalane” za pomocą wielkiego plastikowego klucza i wymagające nakręcenia przed startem. Jak można wywnioskować z filmu, renifery nie są jednak w dobrym stanie i z tego też powodu dwóch rosyjskich pomocników Mikołaja radzi mu, aby wymienił je na Sputniki! Nic jednak nie przebije narzędzi pomocniczych tytułowego bohatera. Posiada on DreamScope, maszynę, która wygląda jak plastikowy mózg i wyświetla dziecięce sny. W zamku św. Mikołaja znajdują się również: oko na sprężynie, zrobione z fragmentu lampy, ucho przyczepione do plastikowej kratki wentylacyjnej oraz wielkie, czerwone usta, dzięki którym bohater może widzieć i słyszeć to, co dzieje się na Ziemi.
Absurdalne sytuacje i dziury w scenariuszu są w tym filmie obecne na każdym kroku. Bohater, który – jak na Mikołaja przystało – jest dość pokaźnych rozmiarów, używa parasolki wielkości talerza do schodzenia z dachów na ziemię i zachwyca się zapachem sztucznego kwiatka, który pomaga mu teleportować się w inne miejsce. Do najbardziej komicznych należy scena, w której św. Mikołaj zostaje na kilka minut barmanem. Podaje on rodzicom Billy’ego dwa dymiące drinki, które przypominają im, jak bardzo się kochają i tęsknią za swoim synem, którego zostawili w święta samego w domu.
Specyficznego uroku filmowi dodaje również wszechobecny narrator, który niczego nie ukrywa przed widzem. Tłumaczy on nawet to, co się dzieje na ekranie, mimo iż wszystko jest jasne i nie wymaga dodatkowego komentarza. Jego interwencja jest najbardziej komiczna w scenie, w której św. Mikołaj-barman przynosi drinki rodzicom Billy’ego. Narrator objaśnia wówczas, jak bohaterowie mają się poczuć za sprawą tych napojów, a jego komentarz jest połączony z wypowiedziami postaci, które same dokładnie tłumaczą, co się z nimi dzieje.
Warto również posłuchać, co do powiedzenia na temat „Satna Claus” mają bohaterowie „Mystery Science Theater 3000”. Film Murraya jest dostępny jako część tego programu telewizyjnego i został niedawno wydany na specjalnym, świątecznym DVD. Konstrukcja „Mystery Science Theater 3000” opiera się na doznawanym przez widza wrażeniu oglądania filmu z któregoś z bardziej odległych rzędów sali kinowej. W pierwszym rzędzie zasiada główny bohater programu wraz ze swymi dwoma pomocnikami-robotami, którzy oglądają film razem z widzami i komentują, dopowiadają i parodiują różne jego śmieszne fragmenty i nieścisłości fabularne. Czasami ich komentarze są dużo zabawniejsze niż to, co się dzieje na ekranie, a niejednokrotnie stanowią interesujące dopełnienie akcji. I tak na przykład podczas oglądania „Santa Claus” w „Mystery Science Theater 3000” można usłyszeć stwierdzenia typu: „Św. Mikołaj zapomniał o dzieciach we Francji! Trudno” albo (w momencie, kiedy sanie św. Mikołaja prawie zderzają się z jedną z planet): „Św. Mikołaj znowu za dużo wypił i znowu zawiózł prezenty dzieciom na Księżycu, a nie na Ziemi”.
Marsjańsko-amerykańska wersja historii o św. Mikołaju
„Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa” w reżyserii Nicholasa Webstera jest dowodem charakterystycznej dla amerykańskiej kultury lat 60. fascynacji konwencją science fiction. Film jest obecnie legalnie i bezpłatnie dostępny w Internecie, gdyż jego producenci nie przedłużyli praw autorskich do swojego dzieła.
Akcja filmu rozpoczyna się na Marsie, którego władca, Kimar, zauważa, iż wszystkie dzieci na jego planecie są smutne, apatyczne i nieszczęśliwe. Wkrótce okazuje się, że powodem tego stanu jest brak prezentów, św. Mikołaja oraz zabawy, słowem: Bożego Narodzenia. W celu przywrócenia dzieciom spontaniczności, radości i beztroski, Kimar decyduje się polecieć na Ziemię, aby porwać św. Mikołaja, który od tej pory ma przynosić radość małym Marsjanom. Mimo sprzeciwu jednego ze swoich doradców, Voldara, król Marsa, razem z kilkoma dworzanami, udaje się na Ziemię. Przybysze z kosmosu uprowadzają najpierw dwoje małych dzieci, Betty i Billy’ego, którzy tłumaczą im, gdzie znajduje się św. Mikołaj. Kiedy mali bohaterowie dowiadują się o niecnych planach Marsjan, uciekają, aby ostrzec Mikołaja, szybko jednak zostają złapani i razem z uprowadzonym Mikołajem zabrani na Marsa. Jak się okazuje, Kimar nie jest złym Marsjaninem. Wkrótce zarówno on, jak i cała jego rodzina zaprzyjaźniają się z porwanymi dziećmi i Mikołajem. Król Marsa buduje warsztat, gdzie św. Mikołaj z pomocą dzieci Kimara i rodzeństwa z Ziemi produkuje zabawki dla swoich podopiecznych. Jednak Voldar nie chce dopuścić do uszczęśliwienia Marsjan. Porywa Dropo, jednego z podwładnych Kimara, którego myli ze św. Mikołajem, psuje maszynę do robienia zabawek, wreszcie walczy z królem, aby ostatecznie zostać pokonanym przez Mikołaja oraz jego pomocników i zabawki. Po unicestwieniu zła Kimar i św. Mikołaj dochodzą do wniosku, że Dropo jest świetnym kandydatem na marsjańskiego św. Mikołaja, a porwani Ziemianie mogą powrócić do domu.
Współcześnie nikt nie oczekuje oczywiście od filmów science fiction z lat 60. zapierających dech w piersiach efektów specjalnych na miarę ostatnich „Gwiezdnych Wojen”. Jednakże „Świętego Mikołaja wyruszającego na podbój Marsa” można zaliczyć tylko do grona najgorszych amerykańskich filmów z tego gatunku. Marsjanie w tym filmie są pomalowani na zielono, a odcień ich skóry czasem przypomina jasnozielony, czasem zgniły zielony, a niekiedy nawet czarny. Ich kostiumy to połączenie kombinezonów skoczków narciarskich i gogli wodnych z różnymi urządzeniami AGD: odkurzaczem, telewizorem i radiem. Marsjanie posiadają w zanadrzu strasznego potwora, groźnego Torga, na dźwięk imienia którego wszyscy drżą. Jak się okazuje, Torg to Marsjanin z nałożonym na głowę dużym, srebrnym pudłem, który porusza się tak ślamazarnie i głośno, że trudno uwierzyć, aby mógł kogokolwiek złapać czy unicestwić. Jednak nie tylko sceny fantastyczne sprawiają twórcom tego filmu problemy. Podczas ucieczki z rąk Marsjan Betty i Billy napotykają niedźwiedzia polarnego. Spotkanie to jest jedną z najbardziej śmiesznych i nieudanych scen w filmie ze względu na rzucającą się w oczy nienaturalność stroju i zachowania drapieżnika.
Scenariusz również nie należy do mocnych stron tego filmu. Krótkie, płytkie, wymuszone i nienaturalne dialogi są tu wszechobecne. Nie wiadomo, czy widz ma się śmiać, czy płakać, kiedy św. Mikołaj oznajmia, że „on nie jest zmęczony, ale jego palec to już tak”. Gromki śmiech św. Mikołaja wydaje się mieć specjalne właściwości. Kiedy bohater wchodzi do pokoju, aby zapoznać się z dwojgiem dzieci Kimara, nie mówi nic, tylko wybucha śmiechem. Dzieci króla razem z ziemskim rodzeństwem w mig również zaczynają rechotać, co jest sygnałem nawiązania przyjaźni. Wydaje się, że żadne słowa nie są ważniejsze czy pełniejsze niż śmiech Mikołaja. Scenarzyści nie przemyśleli również kwestii motywacji zachowań bohatera. Mimo iż został porwany i pozbawiony możliwości dostarczenia prezentów małym Ziemianom, Mikołaj szybko zaprzyjaźnia się z Marsjanami i nieustannie zachowuje dobre samopoczucie. Nawet przy założeniu, że Mikołaj – jako święty – powinien się wykazywać miłosierdziem, fakt, iż rodzeństwo w wieku od pięciu do ośmiu lat lepiej rozumie swoje położenie i reaguje w sposób bardziej adekwatny do sytuacji niż on, jest dość zaskakujący.
Gra aktorska również pozostawia wiele do życzenia. Postać Kimara zagrana jest w tonacji bardzo poważnej, czego nie można powiedzieć o kreacji Voldara. Aktor wcielający się w tę postać nie wydaje się brać swojej gry zbyt serio. Apogeum tych aktorskich talentów stanowią dwie sceny walki: jedna między Kimarem a Voldarem, druga między Voldarem i Mikołajem oraz jego pomocnikami i zabawkami. Pierwszy pojedynek jest tak „przekonywujący”, że widz nie musi się martwić, czy ktoś w tej scenie został ranny. Natomiast druga sekwencja walki jest istnym momentem kulminacyjnym filmu. Natarcie papierowych samolotów, baniek mydlanych, plastikowych strzał i czołgów oraz śmiech św. Mikołaja są tak intensywne, że nie wiadomo, czy aktorzy się bawią, walczą czy tańczą.
W przerwie między pieczeniem ciasteczek i nakrywaniem do stołu warto znaleźć czas na zapoznanie się z „Santa Claus” i „Świętym Mikołajem wyruszającym na podbój Marsa”. Oba filmy zaskoczą widzów tandetnymi kostiumami i efektami specjalnymi, niespotykanie nielogiczną fabułą, przekomicznymi dialogami oraz bogactwem kiczowatych scen. Po obejrzeniu tych dwóch dzieł krytyka współczesnych telewizyjnych bożonarodzeniowych filmów nigdy już nie będzie taka sama.
„Santa Claus”. Reż.: René Cardona, K. Gordon Murray. Scen.: Adolfo Torres Portillo. Obsada: Jose Elias Moreno, Jose Luis Aruirre. Gatunek: familijny. Produkcja: Meksyk 1959 / USA 1960, 94 min.
„Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa” („Santa Claus Conquers the Martians”). Reż.: Nicholas Webster. Scen.: Glenville Mareth. Obsada: John Call, Leonard Hicks, Vincent Beck, Bill McCutcheon. Gatunek: science fiction, familijny. Produkcja: USA 1964, 81 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |