
Janusz Paliwoda, Marta Syrwid,
CHODZI O TO, ŻEBY WSZYSTKO BYŁO WPRAWKĄ
A
A
A
Janusz Paliwoda: Skąd się wzięła Marta Syrwid – autorka? Publikowałaś swoją twórczość przed „Czkawką”, brałaś udział w konkursach literackich?
Marta Syrwid: Pierwszy konkurs literacki, w którym wzięłam udział, to był konkurs dla młodzieży na prozę. Wygrałam go i to był chyba rok 2000. A debiut zrobił mi „Ha!art” w 2002 roku. „Czkawka” to taki zapis rozwoju literackiego dziecka i nastolatki, także w ogóle dziwi mnie, że wszyscy o „Czkawce” pamiętają, wspominają i wytykają mi ten zbiór. „Czkawka” absolutnie nie była wydana po to, żeby mnie wypromowała. To był po prostu normalny etap, jaki zapewniał Miejski Ośrodek Kultury w Olsztynie tym, którzy chodzili tam na warsztaty literackie.
J.P.: Twoja najnowsza książka miał być sprawdzianem pisarskich umiejętności, czy się w ogóle do tego nadajesz... No i jak Ci poszło?
M.S.: Świetne pytanie, poproszę o następne.
J.P.: „Zaplecze”, czyli monolog dziewczyny stojącej przed witryną sklepową i obserwującej Klarę w witrynie, może wydać się niezrozumiały dla czytelników nie mających pojęcia o anoreksji. Zwłaszcza, że dziewczyna za i przed witryną to ta sama osoba... Moim zdaniem „Zaplecze” mówi o czymś więcej, niż tylko o anoreksji, na przykład o poszukiwaniu wewnętrznej równowagi czy zaburzeniach w postrzeganiu swojej fizyczności. Jakie jeszcze sensy kryją się w Twojej książce?
M.S.: Możemy rozmawiać o tych wszystkich długich wyrazach, ale za każdym razem skończy się to na słowie „rodzina”. Nie będę wymieniać innych tropów. Wiesz, wydaje mi się, że to, co powiedziałeś w pytaniu, najszerzej opisuje tę książkę, jest bardzo oczywiste. A dopisywanie teraz kolejnych możliwych odczytań byłoby z mojej strony niewłaściwe, takie kręcenie nosem nadętej pisary.
J.P.: W rozmowie z Patrycją Pustkowiak w „Dzienniku” stwierdziłaś, że anoreksja jest utratą kontroli nad kontrolą. Moim zdaniem jest to powieść o – między innymi – próbie odzyskania własnej tożsamości, która została stłamszona przez kulturę masową. Klara w witrynie to wytwór kolorowych czasopism. Zgadzasz się z taką interpretacją?
M.S.: Też. Klara w witrynie to raczej pewien zbiór chwilowych ideałów. Przypomina potwora ugiętego i sklejonego z BMI i sałatek light zapudrowanych podkładem matującym ścierwo. Jest takim przerysowanym wymaganiem.
J.P.: W wywiadzie „lampowym” wyznałaś, że właściwie Twoją ulubioną postacią jest Rafał, a Klarę lubisz tylko chwilami. Czytelnicy pewnie też mają problemy z ulokowaniem swoich sympatii, ponieważ Twoi bohaterowie to charakterologiczne hybrydy, wielce skomplikowane i wewnętrznie skłócone. Tak było od początku pracy nad tą książką, czy zaczęłaś „eksperymentować” z postaciami od pewnego momentu?
M.S.: Eksperymenty z główną bohaterką zaczęły się już na początku i trochę później poluzowałam ten pomysł. Na początku miały być trzy bohaterki, każda zaprzeczała słowom poprzedniej i miała to być rozmowa ze śmiechem i pogardą, kopaniem się w plecy. W końcu mamy, powiedzmy, jedną bohaterkę. A co do innych postaci – nie rozumiem pomysłu z „eksperymentem”. To przecież lepiej, że czytelnik nie lokuje nigdzie sympatii, miałby się wzruszać i nienawidzić jakiegoś bohatera? Lepiej, jeżeli się topi.
J.P.: Marlene Streeruwitz, Sylwia Plath... Jakie autorki i jakich autorów jeszcze uwielbiasz?
M.S.: Sporo Jelinek oraz książka „Zapomniane światło” Jakuba Demla. Zdecydowanie. No i ostatnio „Łaskawe” Littela. I jeszcze Doctorow i Simon Artmitage.
J.P.: „Zaplecze”, podobnie jak „Czkawkę”, potraktowałaś jako wprawkę. Nie obawiasz się, że następna Twoja książka też będzie przygrywką, wstępem do arcydzieła?
M.S.: Proszę, bez takich strasznych słów. Właśnie o to chodzi, żeby wszystko było wprawką. Nie mam się czego obawiać. Gdyby mi się podobała „Czkawka”, nie byłoby „Zaplecza”. Chodzi o wstyd.
J.P.: Czym jest Olsztyn Wschodni? Towarzyskim (po)tworem czy formacją ideowo-artystyczną?
M.S.: Nie zadzieraj, czemu potworem? Nieformalny naczelny Olsztyna Wschodniego Michał Krawiel mówi, że Olsztyn Wschodni jest klanem i ja się z tym zgadzam. Każdy dłubie w domu, a później część spotyka się gdzieś w Polsce i coś się dzieje. Ideowo jest to antysalonowe. Artystycznie jeszcze bardziej antysalonowe. Poza tym chcemy mieć najwięcej ludzi na facebooku. Zapraszamy wszystkich. Ja i Michał w imieniu Olsztyna Wschodniego.
J.P.: Jakie kino lubisz oprócz niemych radzieckich filmów i fińskich dźwiękowych?
M.S.: Ostatnio oglądam przede wszystkim świetne filmy braci Dardenne i Michaela Haneke. Ale i tak najbardziej zawsze będzie mną potrząsał „Człowiek z kamerą filmową” Dżigi Wiertowa. Nigdy nie widziałam nic bardziej wzruszającego. To może wydać się dziwne dla tych, którzy znają ten film. Ja uważam go za absolutne arcydzieło. Mimo, że w tym roku kończy 80 lat, wciąż jest przeaktualny i delikatny, świeży i mięsisty.
J.P.: Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że w porównaniu z 16-letnimi autorkami, które mają w dorobku kilka książek, czujesz się „sucharem polskiej literatury”. Kim zatem będziesz za 20 lat?
M.S.: Bardzo chciałabym mieszkać gdzieś, gdzie będzie mało mebli, mało ludzi, dużo białego koloru i cisza. I skąd nie trzeba będzie wychodzić. Nie obraziłabym się, gdyby zaistniała możliwość przejścia na emeryturę po czterdziestce, albo chociaż jakąś rentę.
J.P.: Dziękuję za rozmowę.
Marta Syrwid: Pierwszy konkurs literacki, w którym wzięłam udział, to był konkurs dla młodzieży na prozę. Wygrałam go i to był chyba rok 2000. A debiut zrobił mi „Ha!art” w 2002 roku. „Czkawka” to taki zapis rozwoju literackiego dziecka i nastolatki, także w ogóle dziwi mnie, że wszyscy o „Czkawce” pamiętają, wspominają i wytykają mi ten zbiór. „Czkawka” absolutnie nie była wydana po to, żeby mnie wypromowała. To był po prostu normalny etap, jaki zapewniał Miejski Ośrodek Kultury w Olsztynie tym, którzy chodzili tam na warsztaty literackie.
J.P.: Twoja najnowsza książka miał być sprawdzianem pisarskich umiejętności, czy się w ogóle do tego nadajesz... No i jak Ci poszło?
M.S.: Świetne pytanie, poproszę o następne.
J.P.: „Zaplecze”, czyli monolog dziewczyny stojącej przed witryną sklepową i obserwującej Klarę w witrynie, może wydać się niezrozumiały dla czytelników nie mających pojęcia o anoreksji. Zwłaszcza, że dziewczyna za i przed witryną to ta sama osoba... Moim zdaniem „Zaplecze” mówi o czymś więcej, niż tylko o anoreksji, na przykład o poszukiwaniu wewnętrznej równowagi czy zaburzeniach w postrzeganiu swojej fizyczności. Jakie jeszcze sensy kryją się w Twojej książce?
M.S.: Możemy rozmawiać o tych wszystkich długich wyrazach, ale za każdym razem skończy się to na słowie „rodzina”. Nie będę wymieniać innych tropów. Wiesz, wydaje mi się, że to, co powiedziałeś w pytaniu, najszerzej opisuje tę książkę, jest bardzo oczywiste. A dopisywanie teraz kolejnych możliwych odczytań byłoby z mojej strony niewłaściwe, takie kręcenie nosem nadętej pisary.
J.P.: W rozmowie z Patrycją Pustkowiak w „Dzienniku” stwierdziłaś, że anoreksja jest utratą kontroli nad kontrolą. Moim zdaniem jest to powieść o – między innymi – próbie odzyskania własnej tożsamości, która została stłamszona przez kulturę masową. Klara w witrynie to wytwór kolorowych czasopism. Zgadzasz się z taką interpretacją?
M.S.: Też. Klara w witrynie to raczej pewien zbiór chwilowych ideałów. Przypomina potwora ugiętego i sklejonego z BMI i sałatek light zapudrowanych podkładem matującym ścierwo. Jest takim przerysowanym wymaganiem.
J.P.: W wywiadzie „lampowym” wyznałaś, że właściwie Twoją ulubioną postacią jest Rafał, a Klarę lubisz tylko chwilami. Czytelnicy pewnie też mają problemy z ulokowaniem swoich sympatii, ponieważ Twoi bohaterowie to charakterologiczne hybrydy, wielce skomplikowane i wewnętrznie skłócone. Tak było od początku pracy nad tą książką, czy zaczęłaś „eksperymentować” z postaciami od pewnego momentu?
M.S.: Eksperymenty z główną bohaterką zaczęły się już na początku i trochę później poluzowałam ten pomysł. Na początku miały być trzy bohaterki, każda zaprzeczała słowom poprzedniej i miała to być rozmowa ze śmiechem i pogardą, kopaniem się w plecy. W końcu mamy, powiedzmy, jedną bohaterkę. A co do innych postaci – nie rozumiem pomysłu z „eksperymentem”. To przecież lepiej, że czytelnik nie lokuje nigdzie sympatii, miałby się wzruszać i nienawidzić jakiegoś bohatera? Lepiej, jeżeli się topi.
J.P.: Marlene Streeruwitz, Sylwia Plath... Jakie autorki i jakich autorów jeszcze uwielbiasz?
M.S.: Sporo Jelinek oraz książka „Zapomniane światło” Jakuba Demla. Zdecydowanie. No i ostatnio „Łaskawe” Littela. I jeszcze Doctorow i Simon Artmitage.
J.P.: „Zaplecze”, podobnie jak „Czkawkę”, potraktowałaś jako wprawkę. Nie obawiasz się, że następna Twoja książka też będzie przygrywką, wstępem do arcydzieła?
M.S.: Proszę, bez takich strasznych słów. Właśnie o to chodzi, żeby wszystko było wprawką. Nie mam się czego obawiać. Gdyby mi się podobała „Czkawka”, nie byłoby „Zaplecza”. Chodzi o wstyd.
J.P.: Czym jest Olsztyn Wschodni? Towarzyskim (po)tworem czy formacją ideowo-artystyczną?
M.S.: Nie zadzieraj, czemu potworem? Nieformalny naczelny Olsztyna Wschodniego Michał Krawiel mówi, że Olsztyn Wschodni jest klanem i ja się z tym zgadzam. Każdy dłubie w domu, a później część spotyka się gdzieś w Polsce i coś się dzieje. Ideowo jest to antysalonowe. Artystycznie jeszcze bardziej antysalonowe. Poza tym chcemy mieć najwięcej ludzi na facebooku. Zapraszamy wszystkich. Ja i Michał w imieniu Olsztyna Wschodniego.
J.P.: Jakie kino lubisz oprócz niemych radzieckich filmów i fińskich dźwiękowych?
M.S.: Ostatnio oglądam przede wszystkim świetne filmy braci Dardenne i Michaela Haneke. Ale i tak najbardziej zawsze będzie mną potrząsał „Człowiek z kamerą filmową” Dżigi Wiertowa. Nigdy nie widziałam nic bardziej wzruszającego. To może wydać się dziwne dla tych, którzy znają ten film. Ja uważam go za absolutne arcydzieło. Mimo, że w tym roku kończy 80 lat, wciąż jest przeaktualny i delikatny, świeży i mięsisty.
J.P.: Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że w porównaniu z 16-letnimi autorkami, które mają w dorobku kilka książek, czujesz się „sucharem polskiej literatury”. Kim zatem będziesz za 20 lat?
M.S.: Bardzo chciałabym mieszkać gdzieś, gdzie będzie mało mebli, mało ludzi, dużo białego koloru i cisza. I skąd nie trzeba będzie wychodzić. Nie obraziłabym się, gdyby zaistniała możliwość przejścia na emeryturę po czterdziestce, albo chociaż jakąś rentę.
J.P.: Dziękuję za rozmowę.
Warszawa-Kraków
30.11.09
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |