ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (297) / 2016

Maja Baczyńska, Aleksander Dębicz, Marcin Zdunik,

WSPÓŁCZEŚNI ROMANTYCY

A A A
Maja Baczyńska: Każdy z Was ma w swoim dorobku wspaniałe dokonania. Nagrody, płyty, stypendia, prestiżowe koncerty... Pięknie rozpoczęte kariery solowe. Jak to się stało, że zaczęliście razem współpracować?

Aleksander Dębicz: Poznaliśmy się dawno temu, ale właściwa znajomość nawiązała się dwa lata temu, kiedy to pracowaliśmy na tych samych warsztatach dla młodzieży. Akurat ulokowano nas w jednym pokoju, zaczęliśmy razem rozmawiać…

Marcin Zdunik: Biegać! Słuchać muzyki!

A.D.: ...okazało się, że mamy wspólne poglądy na muzykę i postanowiliśmy zacząć grać w duecie. Tak się szczęśliwie złożyło, że improwizacja jest w moich i w Marcina kręgach zainteresowań. Postanowiliśmy zatem wspólnie na jej rzecz działać.

M.Z.: Pamiętam jak któregoś wieczoru słuchaliśmy razem chorału Bacha „O Mensch, bewein dein Sünde groß“, który następnie stał się punktem wyjścia do stworzenia programu naszego pierwszego improwizowanego koncertu, inspirowanego właśnie twórczością Bacha. Jest to kompozycja wymagająca – z jednej strony nie może płynąć bezproblemowo, a z drugiej stać w miejscu. Dlatego tę narrację trzeba prowadzić bardzo mądrze. To już jest muzyka z najwyższej światowej półki. I świetna warsztatowo, a zarazem metafizyczna. Przy pracy nad tym utworem okazało się, że wspaniale nam się współpracuje.

M.B.: Tak powstał projekt bachowski.

A.D.: Tak. Zwykle mamy układ koncertu taki, że gramy preludia chorałowe, które przeplatamy improwizacjami. I wcale nie muszą być to improwizacje barokowe, ale raczej podkreślające uniwersalność tej muzyki.

M.B.: Jakie są reakcje publiczności na takie eksperymenty?

A.D.: Entuzjastyczne.

M.B.: A czy próbowaliście się zmierzyć z improwizacją w konkretnych stylach?

M.Z.: Tak. Ale nawet jeśli taka improwizacja jest osadzona w stylu danego kompozytora, to pozostaje indywidualną wypowiedzią wykonującego ją muzyka.

M.B.: Wasz najnowszy projekt to „Nowa podróż zimowa”.

M.Z.: W tym projekcie improwizujemy właśnie w różnych stylach kompozytorów romantycznych. Cały projekt ma nawiązywać do idei romantyczności i uczuciowości, której w naszym odczuciu w dzisiejszej muzyce jest za mało.

M.B.: Dlaczego tak się dzieje?

M.Z.: Uważa się, że takie podejście do muzyki jest już archaiczne, że muzyka współczesna powinna nieść ze sobą przede wszystkim wartości intelektualne. W moim odczuciu – niesłusznie.

M.B.: Sporo mówicie o romantyzmie. O jakim romantyzmie możemy mówić w XXI wieku?

A.D.: Romantyzm ma swoje miejsce w każdej epoce. Bo tu chodzi o emocje. Romantyczni bywamy i dzisiaj, nie tylko w XIX wieku. Chociażby w muzyce filmowej.

M.B.: Jakich kompozytorów tym razem wzięliście na warsztat?

M.Z.: Schuberta, Schönberga, Wagnera.

M.B.: A w jaki sposób próbujecie pozyskać odbiorców? Bo same nazwiska kompozytorów brzmią dość „akademicko”, a Wam zdaje się chodzi o coś więcej.

A.D.: To właśnie nasz cel. Jak na razie wszystkie koncerty były bardzo ciepło i naprawdę entuzjastycznie przyjęte. W Internecie jest sporo naszych nagrań. Zdajemy sobie sprawę, że dzisiaj dotrzeć do szerokiego grona odbiorców tradycyjnym recitalem jest trudno. I my chcemy to zmienić. Oczywiście wciąż gramy repertuar klasyczny – nawet dla higieny psychicznej czy zachowania formy. Niemniej, zawsze staramy się dodać do niego coś od siebie.

M.Z.: I trzeba podkreślić, że jeśli pragniemy dotrzeć do szerszej publiczności, to nie chcemy tego robić poprzez kompromis jakościowy. Bo moim zdaniem często taki mechanizm ma miejsce – zaczynamy tworzyć muzykę łatwiejszą, prostszą, bardziej prymitywną.

M.B.: To prawda. Na takie zjawisko mówi się czasem: „popkulturyzacja klasyki”.

A.D.: Owszem. Ja alergicznie reaguję na większość przeróbek. Oczywiście znalazłyby się nawet wybitne przykłady takich aranżacji, ale nam nie o to chodzi. My poprzez improwizację chcemy dojść do sedna tej muzyki. Nic tak nie pozwala się wgryźć w styl czy idee kompozytora, jak improwizacja.

M.Z.: Tak, to właśnie jest w tym projekcie ciekawe. Improwizując, musieliśmy rozłożyć na czynniki pierwsze styl np. Wagnera. Na zasadzie – co musielibyśmy zrobić, aby Wagner przestał być Wagnerem, a co, aby nim pozostał? Wychodzimy z założenia, że improwizacja jest bardziej komunikatywna niż tradycyjne wykonawstwo. Różnica jest dokładnie taka, jak pomiędzy recytacją a swobodną wypowiedzią własnymi słowami. To drugie bywa znacznie łatwiejsze w odbiorze. Improwizacja jest najbardziej szczerą formą wypowiedzi artystycznej.

A.D.: Poza tym dzisiaj improwizacja kojarzy się wyłącznie z jazzem, a nie z klasyką. Tymczasem improwizacja wywodzi się właśnie z muzyki klasycznej – dawniej koncerty łączyły wykonawstwo utworów wcześniej napisanych z partiami improwizowanymi. Według źródeł ponoć nawet geniusz improwizatorski Chopina przerastał jego własne utwory. Choć tego oczywiście już nie zweryfikujemy.

M.B.: Tak czy inaczej improwizacja dzieje się tu i teraz, a to samo w sobie może wywołać dodatkowy dreszczyk emocji.

M.Z.: Właśnie. Improwizacja to zawsze wyprawa w nieznane. I to jest fascynujące.

M.B.: A czemu tak często nauka improwizacji jest traktowana po macoszemu w muzycznej edukacji?

M.Z.: To jest zagadka, której nie rozumiemy. Choć nie w każdym kręgu kulturowym tak to wygląda. Na przykład Węgrzy do nauki muzyki dopuszczają dużo więcej improwizacji. Pewnie dlatego, że głównie bazują na muzyce ludowej. Tymczasem improwizowanie przydaje się na przykład podczas koncertów, gdy nagle zapomnimy tekstu. A to przecież może się zdarzyć zawsze.

M.B.: Jest zatem bardzo praktyczna.

A.D.: Ja jestem oczywiście zdania, że improwizacja powinna wynikać z wewnętrznej potrzeby. Niemniej ucząc się jej w szkole, możemy zdobyć pewne istotne podstawy i dlatego do jej nauki warto zachęcać. Zarówno po to, by lepiej zgłębić język muzyczny danego kompozytora, jak i po to, by zyskać dodatkowe umiejętności „życiowe”. To są podstawowe zalety improwizacji. Sam byłem świadkiem jak osoby, które nigdy w życiu nie chciały improwizować, nagle na zajęciach się otwierały.

M.B.: Sama tak miałam! Ale do dziś się zastanawiam – jak jeszcze do takiego otwarcia się zachęcać osoby, które improwizacji się z jakiegoś powodu obawiają?

M.Z.: Myśmy robili pewne ćwiczenie. Przy okazji warsztatów improwizacji opowiadałem jakąś historię – na przykład rozmowę dwojga osób. Uczestnicy warsztatów musieli później muzycznie wcielać się w role wybranego bohatera. Nie byli związani żadnym materiałem nutowym, po prostu mieli wyrażać emocje. Improwizacja mająca mniej ograniczeń zawsze jest trochę łatwiejsza.

M.B.: Brzmi trochę jak zabawa w muzyczny teatr. A jakie są Wasze najbliższe plany?

M.Z.: Mamy zamiar zacząć nasze projekty rejestrować, prezentując nasze idee na jeszcze szerszą skalę. I oczywiście planujemy następne koncerty, które będziemy sukcesywnie zapowiadać. Cały czas się rozwijamy. Lista kolejnych pomysłów jest już bardzo długa. Niektóre z nich zakładają zaproszenie do współpracy innych muzyków.

M.B.: A dobre pomysły zawsze znajdą swoich odbiorców. Dziękuję za rozmowę!