ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (342) / 2018

Marta Kalarus,

TO, CO UKRYTE (HAPPY END)

A A A
Michael Haneke przyzwyczaił widzów, że w swoich filmach dotyka tematów trudnych, często wręcz bolesnych. W dodatku osiągnął mistrzostwo w podejmowaniu swoistej gry z odbiorcą i zmuszaniu go do przemyślenia kwestii, których wielkiej wagi nie dostrzega się na co dzień – lub nie chce się jej dostrzec, dążąc do wyparcia problemu. Przykładem może być chociażby „Ukryte” wystawiające odbiorcę (wraz z bohaterami) na próbę cierpliwości. Stopniowe odkrywanie prawdy nie przynosi jednak katharsis – ani w świecie przedstawionym filmu, ani w uniwersum widza.

Ci, którzy znają twórczość reżysera, jeszcze przed seansem wiedzieli, że tytuł jego najnowszego dzieła – „Happy End” – jest niemal równie przekorny jak „Funny Games” i nie zapowiada szczęśliwego zakończenia. I nie pomylili się, ponieważ film Hanekego zawiera motywy, powracające w całej jego twórczości. Wśród nich można wymienić chociażby takie wątki, jak śmierć, relacje między pokoleniami czy wpływ mediów na nasze życie. Można uznać, że egzystencjalne tropy, które podejmuje w swych filmach reżyser, nie tracą na aktualności głównie przez swą uniwersalność i chociażby ten fakt sprawia, że jego kolejne dzieła okazują się tak aktualne. Warto jednak nadmienić, że mocną stroną twórczości Hanekego jest fakt, że wraz z upływem czasu nie popada w manierę, czyli pułapkę, w którą wpadło już wielu znanych twórców.

W „Happy End” obserwujemy losy pewnej wysoko postawionej rodziny. Z zewnątrz wydaje się, że jej członkowie mają wszystko, czego potrzeba do szczęścia – jednak bliższe spojrzenie ukazuje pęknięcia na perfekcyjnym wizerunku. Niemal każda z ekranowych postaci skrywa tajemnicę lub boryka się z poważnymi problemami. Wiele do życzenia pozostawiają także relacje pomiędzy członkami rodu – znów, z perspektywy innych zapewne wydają się one bardzo dobre, jednak pod społecznymi maskami kryją się egoizm i brak zrozumienia dla bliskich. W pewnym momencie nastoletnia córka jednego z protagonistów – szanowanego lekarza i, jak mogłoby się zdawać, wzorowego ojca rodziny – zauważa, że mężczyzna nikogo nie kocha. W podobnie szczery sposób Haneke komunikuje się z widzami. Jak bowiem zwracali już uwagę krytycy, losy ekranowych bohaterów to metafora. Za jej pośrednictwem reżyser przekazuje przesłanie dotyczące współczesnej Europy, czyli kontynentu równie szanowanego (i zakłamanego) jak ekranowa rodzina.

Nie bez znaczenia pozostaje miejsce akcji filmu, czyli francuskie Calais, kojarzone od pewnego czasu z kwestiami dotyczącymi uchodźców. Trudno nie dostrzec w „Happy End” większej liczby analogii, zwłaszcza w scenie niewielkiego skandalu, do którego dochodzi w czasie eleganckiego, rodzinnego przyjęcia. Czy zachowanie Europy w kwestiach dotyczących uchodźców nie wydaje się bowiem podobne do reakcji bohaterów, którzy wolą z uśmiechem udawać, że wszystko jest w porządku? Czy wartości, którymi szczyci się Stary Kontynent, nie są równie martwe, jak chyląca się ku upadkowi ekranowa rodzina? Na te i inne postawione w filmie pytania reżyser nie udziela jednoznacznej odpowiedzi. Pozostawia widza w zawieszeniu, niejako zmuszając go do podjęcia samodzielnej pracy umysłowej i spojrzenia na siebie oraz swoją kulturę z pewnym dystansem.

Refleksyjnemu i uważnemu oglądaniu „Happy Endu” sprzyja chłodna, precyzyjna praca kamery. Długie ujęcia, z których słyną dzieła Hanekego, sprawiają, że odbiorca, pozostając w napięciu, podświadomie wyczekuje kolejnej sceny, która pozwoli na uzyskanie pełniejszego obrazu świata przedstawionego.

Niepokój zostaje dodatkowo wzmocniony przez poczucie, że perspektywa, z której obserwujemy ukazany na ekranie wycinek rzeczywistości, jest czymś niemal ukradkowym, sytuującym nas w pozycji podglądaczy. Wrażenie to osiąga apogeum w scenach, podczas których bohaterowie korzystają z nowych mediów – zwłaszcza gdy obserwujemy na ekranie wymianę intymnych wiadomości, widzianych z perspektywy siedzącego przed komputerem bohatera, który właśnie prowadzi namiętną konwersację z kochanką. Można uznać to za jeden z elementów gry, którą Haneke prowadzi z odbiorcą. Innym jej przykładem jest intertekstualność „Happy Endu”, aluzje do innych filmów austriackiego twórcy (pod względem fabularnym widoczne są zwłaszcza nawiązania do nagrodzonej Oscarem „Miłości”).

Na temat najnowszego filmu Hanekego można przeczytać różne opinie. Zarzutem pojawiającym się w recenzjach jest między innymi zachowawczość. Rzeczywiście, na tle pozostałych filmów reżysera „Happy End” może sprawiać takie wrażenie – i być może sama nieco bardziej przychyliłabym się do tej opinii, gdyby nie ostatnie minuty filmu, które nadają całości specyficzny, gorzko-ironiczny posmak. I choć trudno nie zgodzić się z głosami, że nie jest to najmocniejsze i najlepsze dzieło w dorobku Hanekego, to (poza świadomością, że sam twórca, dzięki poprzednim filmom, postawił poprzeczkę naprawdę wysoko) trudno odmówić mu siły wyrazu i cech, które sprawiają, że jeszcze długo po zakończeniu seansu „Happy End” pozostaje w umyśle odbiorcy.
„Happy End”. Scenariusz i reżyseria: Michael Haneke. Zdjęcia: Christian Berger. Obsada: Isabelle Huppert, Jean-Louis Trintignant, Mathieu Kassovitz, Fantine Harduin, Toby Jones i inni. Produkcja: Austria, Francja, Niemcy 2017, 107 min.