ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (375-376) / 2019

Kamila Czaja,

OPERACJA NA OTWARTYM TEKŚCIE (WIT SZOSTAK: 'PONIEWCZASIE')

A A A
Nie-dziennik

„Potrzebuję tego dziennika, by odnaleźć smak pisania, smak opowieści” (s. 104) – notuje Wit Szostak. To jedno zdanie równocześnie tłumaczy podjęty przez autora projekt, zmusza do podważenia gatunkowego określenia i prowokuje do pytania, czym jest „smak opowieści”, jaki on jest? Lektura „Poniewczasie” kazałaby pewnie odpowiedzieć: często gorzki, ale nie tylko. I wszystko w książce Szostaka jest właśnie „tak, ale nie tylko”, bo kwestionuje jasne odpowiedzi i klasyfikacje, zmusza do ciągłego stawiania pytań.

Nawet „dziennik” trochę jest dziennikiem, a trochę nim nie jest. Owszem, podzielono tekst na zapisy przy konkretnych, obejmujących jeden rok kalendarzowy datach – ale bez roku, tylko dzień i miesiąc, co od razu każe myśleć o wpisach Szostaka jako o czymś wykraczającym poza doraźność. Czy dziennikowy rok mógłby być każdym rokiem? Właściwie tak, mimo że autor sięga kilka razy po konkretne polityczne wydarzenia (choć fakt, że aluzyjnie). Takie dążenia nie byłyby jeszcze szczególnie dziwne, bo można sądzić, że diaryści, nawet podając konkretny rok, liczą na uniwersalizację swojego literackiego dziennika, a zatuszowanie roku to tylko krok dalej. Szostak jednak robi takich kroków znacznie więcej.

Zasady są po to, by je łamać

„Nie przywiązywać się do apriorycznych zasad. Złamać je wszystkie. Jeśli będzie trzeba, zmyślać i mylić tropy. W ostateczności usunąć zasady” (s. 26). Takie właśnie jest „Poniewczasie”, w którym dziennik niewiele powie nam o życiu piszącego, stając się przede wszystkim miejscem snucia refleksji o literaturze – istniejącej bądź zamierzonej, własnej bądź cudzej – i poligonem doświadczalnym pisania powieści. Forma dziennika to rama, a ramy są po to, by poza nie wychodzić – zdaje się uważać Szostak, próbujący w nowej książce wielu (pozornie!) odległych rozwiązań warsztatowych, by sprawdzić, co zadziała, czyli co najlepiej pozwoli zrozumieć kondycję pisarza, sens tej profesji, relację między wydarzeniem a opowieścią o nim.

Twierdzi autor: „Trudno w kilku zdaniach wypowiedzieć zamysł, którego realizacja zajęła ponad czterysta stron. Ale można powiedzieć, że »Poniewczasie« to książka o uchodzeniu; o bezdomności; o niemożności zamieszkiwania” (https://powergraph.pl/wiadomosci), a w samej książce zauważa przy wybieraniu tytułu: „Może imię głównego bohatera? Tylko którego? Wywlekanie, Uchodzenie, Powiadanie? Przecież to nie wszyscy” (s. 409). Brzmi to może trochę jak eseistyka Tadeusza Sławka czy Marka Bieńczyka. Podobne tematy, często podobne też lekturowe inspiracje… Ale i to się nie do końca zgadza, Szostak wymyka się takim porównaniom, nawet gdy medytuje nad dziełami Brunona Schulza, Gabriela Garcíi Marqueza, siedzi nad pojedynczymi akapitami czy frazami, wraca do nich. Sięga po Heideggera, ale i reinterpretuje losy Jasia i Małgosi… No właśnie, tu już trzeba się zatrzymać, bo „Jasia i Małgosię” reinterpretuje nie Szostak czy też jego dziennikowa persona, lecz Marcin Strzępa.

Na poziomie i na poziomach

Szostak wprowadza w „Poniewczasie” dodatkowych narratorów, będących bohaterami nienapisanej, właściwie pisanej na oczach czytelnika tego quasi-dziennika powieści. Najpierw jest Józef, ale się nie sprawdza, zostaje więc zmieniony w Marcina. I piszą dzienniki na zmianę Wit Szostak (a przecież i to w jakimś sensie twór literacki, skoro chodzi o pseudonim) i Marcin Strzępa. Ten drugi „wyposażony” zostaje w osobne życie, coś przeżywa, potem to opisuje. I tu tkwi jeden z chwytów Szostaka, który tworząc tę postać na bieżąco, nie ukrywając, że oto podjął decyzję taką a taką, że to wszystko „zaledwie” pogłębiony poziom fikcji (wszak i nadrzędny dziennik nie rości sobie prawa do niepodważalności), wciąga nas w losy kogoś, kto jest wręcz ostentacyjnie zmyślony – i sam zmyśla.

Robi więc Szostak operację na otwartym tekście, a potem sam sobie zadaje pytania o fundamenty takiej procedury: „Wymyślam Marcina Strzępę, czy odkrywam? Czy taka alternatywa w ogóle ma sens?” (s. 137). Przy lekturze „Poniewczasie” alternatywa, nie tylko ta zresztą, faktycznie się zaciera. Czyta się metaliterackie, filozoficzne rozważania Szostaka, czyta się relację Marcina z jego (ale przecież nie autonomicznie jego?) losów, a świadomość umowności tego powieściowego zaczynu, prowadzone na ten temat analizy nie umniejszają wagi przeżyć Marcina… Strzępa wiedzie pozornie zwykłą egzystencję, jednak naznaczoną nieustająco obecną trwogą. Jego niepokój udziela się czytelnikowi, każe współodczuwać – i nie zmienia tego wiedza, że w każdej chwili „nadrzędna instancja” może arbitralnie wszystko wymazać, zrobić z Marcina kogoś innego, skoro wcześniej był on Józefem; przed siłą opowieści nie broni też świadomość, że Marcin (Wit za Marcina?) też zmyśla, często radykalnie, że snuje różne warianty przeszłości. Mogło być tak, a mogło być inaczej – wynika z „Poniewczasie” na kilku poziomach narracji. Ale za każdym razie przeżywa się to „wywlekanie”, „uchodzenie”, „powiadanie” mocno.

Tym byłby „smak opowieści”? Dla czytelnika śledzeniem z zapartym tchem równocześnie jej mechanizmów i jej efektów, a dla autora nieustającym pytaniem, czym jest powieść, i odpowiadaniem na bieżąco, o(d)powiadaniem wciąż znajdującym się w ruchu?

Sploty i spięcia

W ruchu, ale i w splocie. Szostak wprawdzie nie przywołuje Hegla, ale nieraz można przy lekturze pomyśleć o tezie, antytezie i syntezie. Bios i zoe, dziennik i powieść, „Iliada” i „Odyseja”, logos i mythos – pojęcia, gatunki, dzieła chodzą u Szostaka parami, a wysiłek autora skierowany jest na przezwyciężenie podziałów. Zapyta on więc: „Czy powieść jest zoografią, cz też jedynie biografią?” (s. 397), splecie dziennik z powieścią tak, że nie da się „wyjąć” fragmentów Strzępy i o Strzępie z całości i zaproponować jako osobnej opowieści, ale też nie da się czytać nadrzędnego dziennika bez nich. Obsesyjny interpretator, Szostak, potrzebuje obsesyjnego opowiadacza, Strzępy, żeby stanąć „poza prawem”: „Marcin nie pyta o prawa opowiadającego, on opowiada” (s. 255). Potrzebuje go jako alibi do zmierzenia się z rodzimą prowincją niejako w zastępstwie (to zresztą okropnie „wyższościowe” kawałki, ale wina spada tu przecież na Strzępę). Podziały okażą się nie do utrzymania, jeśli wystarczająco intensywnie popracować słowem. Pisząc o Marquezie, zdradza autor swój pomysł: „(…) spójrzcie, co robi z nami język; łączy to, czego łączyć nie należy, ustanawia związki, które w rzeczywistości zostały dawno zerwane” (s. 150). Chodzi więc o połączenia, o – jak trzeba to nieco górnolotnie przyznać – sens. A wręcz o sens pomiędzy, niczym w cytacie z Schulza o „krótkich spięciach” (po który to cytat autor „Poniewczasie” także sięga).

Stawką okazywałby się sens, zawsze wydobyty, „wywleczony” dzięki językowi – to utrata języka jest tym, co przeraża najbardziej: „Uchodźca jest na granicy języków. Swój musi porzucić, nowego nie ma. Uchodzić z języka. Co to znaczy? Nie mieć mowy, nic nie mieć” (s. 16). Bada więc Szostak uparcie gramatykę dziennika, pyta o przedrostki, wraca do tych samych słów („Nadużywanie słów nie jest powtarzaniem. To szkicowanie mapy, sprawdzanie, gdzie słowo ujawnia, a gdzie zakrywa. Nadużycia pozwalają wytyczyć granice, ustalić zakres panowania. I najciekawsze są te rubieże, gdzie słowo jest już trochę na wygnaniu” [s. 164]), wytrwale analizuje zdania, które uważa za niedoścignione. Jest przy tym lekturowo kanoniczny. W bibliografii pojawią się wprawdzie „dorywczo” Andrzej Sosnowski i Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, ale częściej „pracuje” autor zestawem klasycznym: Schulzem, Marquezem, Heideggerem, Tomasem Tranströmerem etc. Niektórym odbiorcom to dość kurczowe trzymanie się nazwisk o już utrwalonym znaczeniu w kulturze może przeszkadzać, ale mnie odpowiada. Jak porywać się na projekt o takiej stawce, to z silnymi sojusznikami, z autorami uznawanymi za największych – zwłaszcza że twórca „Poniewczasie” jest wobec nich pokorny.

Poligon doświadczalny i pole bitwy

Testuje Szostak różne swoje koncepcje stwarzania/odkrywania sensu niejako „na żywo”. Czy wszystkie wypadają przekonująco? Niekoniecznie, czasem wywód znosi autora na manowce, zapętla się nadmiernie. Chwilami Marcin wdaje się w nużące sprawozdania, aż za bardzo przypominając, że materiału na osobną dobrą powieść tu nie ma. Kobiece portrety pełne są szacunku, ale wydają się nieco płaskie; kobiety to jakby inny gatunek, a próba upodobnienia żony Marcina, Eleny, do Penelopy poszła za daleko, przez co wciąż czytamy, jaka Elena jest mądra i wyrozumiała, a przez to sprawia wrażenie zamkniętej we własnej mądrości i wyrozumiałości. Sporo tu dystansu, ale są i miejsca pozbawione ironii, w których nie zawsze patos sam się broni, balansuje wtedy Szostak na granicy pretensjonalności. Krytykuje też aforyzm jako rozwiązanie zbyt łatwe, zamykające refleksję zamiast ją otwierać, ale sam czasem ulega pokusie takiego stylu („Literatura, mówiąc o nędzy świata, objawia swą moc mówienia o nędzy. Literatura mówiąca o zapomnianej śmierci wyrywa ją z niepamięci” [s. 320]). Ale to wszystko łatwo „Poniewczasie” wybaczyć, bo ostatecznie jako całość książka broni się w walce, która z góry wyglądała na przegraną.

Pyta Szostak: „Czy ta powieść, zrobiona z pytania o powiadanie, będąca męczącym i nieprzyjaznym zapytywaniem o granice powieści, nie jest grobem mojego pisania?” (s. 407), a w radiowej audycji Piotr Kofta stwierdza celnie, że ta książka „została od początku obliczona jako porażka” (https://www.polskieradio.pl). Ale fascynacja, z jaką czyta się te wielopoziomowe konstrukcje Szostaka, nitki, które udaje się w „Poniewczasie” przeciągnąć tam, gdzie na pierwszy rzut oka widać tylko zerwanie, podziw dla odwagi pisarza, by tak karkołomny projekt zacząć i potem nie wymazać („Może więc też wymazać? I zacząć na nowo, jeszcze raz. I tak zaczynać każdego dnia, aż się wreszcie uda zacząć dobrze” [s. 7]) – to wszystko składa się na wyjątkowe doświadczenie lekturowe, na docenienie opowieści mającej smak, który wprawdzie nadal trudno zdefiniować, ale który jest niewątpliwie wyrazisty.

Literatura:

„Orbitowski i Szostak, cuda i podziemia”. https://www.polskieradio.pl/8/2827/Artykul/2317630,Orbitowski-i-Szostak-cuda-i-podziemia.

„Wiadomości – Wydawnictwo Powergraph”. https://powergraph.pl/wiadomosci.
Wit Szostak: „Poniewczasie”. Powergraph. Warszawa 2019.