ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (89) / 2007

Grzegorz Wysocki,

O TYM, JAK WIKTOR PIELEWIN NIE POZWALA MI ZNIENAWIDZIĆ POSTMODERNIZMU

A A A
Teoretycznie rzecz biorąc, powinienem być jednym z najbardziej zagorzałych przeciwników postmodernizmu w Polsce – obroniłem przecież niedawno pracę poświęconą Cezaremu Michalskiemu, autorowi zbioru esejów „Powrót człowieka bez właściwości”. W ostatnim czasie tę bezpardonową, bezlitosną, stronniczą i jednoznaczną w wymowie książkę przeczytałem dwukrotnie, nie wspominając o innych utworach tego autora, w których również nie brakuje mniej lub bardziej zawoalowanych ataków na postmodernizm (ten, jak to określił Jerzy Sosnowski, szwarc-charakter dla wielu prawicowych, konserwatywnych publicystów). Wszystko być może byłoby w porządku, nienawidziłbym postmodernizmu jak przysłowiowego psa, przyrównywałbym, wzorem Michalskiego, postmodernizm do faszyzmu, a samych postmodernistów nazywałbym agresywnymi ideologami, wyznawcami nihilizmu czy wstrętnymi kapłanami New Age'u. Mógłbym więc sobie pięknie i beztrosko nienawidzić, gdyby tylko na przeszkodzie nie stanęli mi tacy chociażby autorzy jak John Fowles, Antonina Susan Byatt (tylko czy ona aby na pewno jest autorką postmodernistyczną?) czy wreszcie – Wiktor Pielewin.

Czytam kolejną już książkę tego rosyjskiego autora – tym razem są to jego wczesne utwory napisane w latach 1990-1992 – i dzięki lekturze tej wiem dobrze, że nigdy, nawet gdybym się bardzo starał i przeczytał wiele pozycji atakujących postmodernizm z prawa i z lewa, tego ponowoczesnego podejścia do literatury ostatecznie nie znienawidzę. Przy czym od razu należy zastrzec w tym miejscu, że „Omon Ra i inne opowieści” jest dziełem – przynajmniej w dorobku Pielewina – najbardziej klasycznym, wręcz tradycyjnym, nie pozwalającym sobie na zbyt wiele formalnych eksperymentów czy metaliterackich uwag, na majstrowanie z prowadzeniem narracji czy eksploatowanie całego popkulturowego sztafażu: mediów, gwiazd telewizyjnych, haseł reklamowych czy tekstów piosenek. Oczywiście, nie oznacza to, że tak dobrze znanych z innych utworów Pielewina cech charakterystycznych jego prozy tym razem zabrakło. Wystarczy jednak przypomnieć sobie, że to najwcześniejsze opowiadania tego autora i wszystko, co spotykamy w jego prozie z lat późniejszych, tutaj dopiero zaczynało się krystalizować, powoli formował się styl Pielewina, powoli rodziły się pierwsze szaleńcze pomysły i eksperymenty z nieokiełznaną wyobraźnią.

„Omon Ra i inne opowieści” to trzy opowiadania Pielewina, z których każde posiłkuje się groteską, absurdem, surrealizmem doprowadzonym do ostatecznych granic – można by wręcz powiedzieć, że na poczuciu absurdu i groteski proza ta została zbudowana i na nich głównie się opiera. Do tego dołączyć należy czarny, ale także bezinteresowny, bezpretensjonalny humor, którego w tej prozie nie brakuje, oraz alegoryczność, jako że „Omon Ra”, „Żołta Strzała” oraz „Samotnik i Sześciopalcy” to opowiadania, które w mniejszym lub większym stopniu są metaforycznymi, zawoalowanymi wizjami radzieckiego społeczeństwa: ówczesnej rzeczywistości, ludzkiej mentalności czy mechanizmów władzy. Nie dość, że są to alegoryczne opowieści traktujące o Związku Radzieckim, to nie sposób nie odnieść wrażenia, że prozy te odnoszą się również w jakiejś przynajmniej mierze do dzisiejszej Rosji, a także – pokuśmy się o wymiar bardziej globalny – wielu innych krajów, chociażby z obszaru Europy Środkowo-Wschodniej, niedawnych „satelitów” ZSRR.

Pierwsze, najobszerniejsze, bo aż 160-stronicowe, opowiadanie (czy raczej: niezbyt obszerna powieść – utwór został, chociażby w Stanach Zjednoczonych, wydany samodzielnie, bez dodatkowych opowiadań) jest wzruszającą historią Omona, który od dzieciństwa marzył o locie na Księżyc, o podboju kosmosu (jego imię, będące skrótem od nazwy specjalnych oddziałów milicji, nadane zostało mu przez ojca, który całe życie przepracował właśnie w milicji, by w końcu zająć się własnym alkoholizmem). Ostatecznie udaje mu się dopiąć celu i zrealizować swoje największe marzenie – wraz z innymi, niewinnymi tak jak i on, młodzieńcami zostaje uczestnikiem tajnego kursu dla przyszłych kosmonautów. Jak się za chwilę okaże, staje się przy tym ofiarą radzieckiej propagandy, która stara się przekonać świat o swoich wielkich sukcesach, o zwycięstwie w toczącej się od lat zimnej wojnie ze Stanami Zjednoczonymi w tzw. gwiezdnych wojnach. Okazuje się również, że między bajki włożyć można istnienie nowoczesnych technologii – chłopcy, którzy za chwilę wyruszyć mają na podbój kosmosu, nie tylko w sensie przenośnym złożą swoje życie na ołtarzu ojczyzny: lot w przestrzeń kosmiczną jest podróżą z biletem w jedną stronę, lotem bez możliwości powrotu. Przy okazji tej historii zgrabnie i przenikliwie portretuje Pielewin całe zastępy wszelkiego rodzaju wojskowych, poruczników, oficerów, pilotów – autor prezentuje nam wręcz „typy radzieckie”. Po drugiej stronie tego muzeum osobliwości postawić należy wspomniane ofiary radzieckiej propagandy, niewinnych, młodych chłopców – takich jak Omon – których idealizm i marzenia niecnie wykorzystano w walce z „zachodnim imperializmem”. Władza radziecka, bezlitośnie konstruowana przez nią propaganda, cały system – wszystko to jawi się nam jako potwór, olbrzym na glinianych nogach, a świat, który w tak umiejętny sposób odmalowuje Pielewin, okazuje się światem z tektury, jakby był zaledwie wytworem wyobraźni pisarza, czymś, co w rzeczywistości istnieć nie może. Niestety, ofiary w ludziach nie należą do majaczeń i rojeń szalonego prozaika – o tym jednym przynajmniej powiedzieć można, że istnieje naprawdę i że jest to przejaw rzeczywistości szczególnie bolesnej i pesymistycznej.

„Omon Ra”, wydaje mi się, jest utworem socrealistycznym à rebours: Pielewin świetnie posługuje się w nim partyjną nowomową, językiem zindoktrynowanych włodarzy i wojskowych, umiejętnie oddaje szczegóły i rekwizyty ówczesnej radzieckiej rzeczywistości. Opowieść Omona jest szczególnego rodzaju zbiorem wspomnień z – teoretycznie przynajmniej – minionej epoki. Ważnym słowem w relacji Omona jest „pamiętam”: główny bohater przypomina sobie fakty z minionych wydarzeń, cofa się w przeszłość, opowiada o swoim smutnym dzieciństwie, pierwszych marzeniach, pierwszym spotkaniu z kosmosem, wielką fascynacją, która szybko okazuje się być miłością zgubną i fatalną. Proza Pielewina konstruowana jest zgodnie z zasadą „i śmieszno, i smutno”: z jednej strony poznajemy przecież „prawdę” o sowieckiej rzeczywistości, z drugiej za to raczy nas autor licznymi, absurdalnymi i groteskowymi historyjkami, takimi chociażby jak ta, w której Kissinger zabija nożem quasi-niedźwiedzia. Ale i ta historia jest w ostatecznym rachunku niezwykle smutna, przygnębiająca wręcz.

Świetne jest również opowiadanie o „Żółtej Strzale” – pociągu, który nie ma początku ani końca, pociągu, który nigdy się nie zatrzymuje, który nie wiedzieć kiedy wyruszył w nie wiadomo dokąd zmierzającą podróż. Świat dziejący się w Żółtej Strzale to mikrokosmos umieszczony w tej żelaznej, ograniczonej ścianami pędzącego pociągu przestrzeni: ludzie, którzy „udali się w tę podróż”, tak naprawdę wyruszyli w drogę, którą jest ludzkie życie. W pociągu rodzą się kolejni pasażerowie, inni umierają (pasażerowie rytualnie chowają swoich zmarłych poprzez wyrzucenie ich ciał przez okno pędzącego składu), starzeją się tu, pracują, prowadzą gry i rozmowy z innymi współpasażerami dzielącymi z nimi ten sam los, ten sam pociąg. Czy istnieje „gdzieś indziej”, jakiś inny świat, „świat prawdziwy”? Prawdopodobnie tak i myśl taka czasami zalęga się w którymś z pasażerów, który w tym samym momencie przestaje być zwyczajnym pasażerem. Zwyczajny pasażer przecież nie wie właściwie, że znajduje się w pociągu, wyłączył (albo też: jemu została wyłączona) własną świadomość, nie słyszy nawet stukotu kół, nie zwraca uwagi na zmieniające się za oknem krajobrazy, nie interesuje go cel i kres odbywanej przez niego wędrówki.

Jak tłumaczy jeden z „uświadomionych”, Chan, głównemu bohaterowi opowiadania, Andriejowi: „Normalny pasażer (...) nigdy nie rozpatruje siebie w charakterze pasażera. Albowiem jeśli o tym wiesz, to już nie jesteś pasażerem. Im nigdy nie przyjdzie do głowy, że z tego pociągu można wysiąść. Dla nich nie istnieje nic prócz pociągu. (...) A czy istnieje coś poza naszym pociągiem, czy nie istnieje, to zupełnie nieważne. Ważne, że można żyć tak, jakby to coś istniało. Jakby z pociągu rzeczywiście można było wysiąść. Na tym polega cała różnica. Ale gdybyś spróbował wyjaśnić tę różnicę któremuś z pasażerów, wątpię, czyby cię zrozumieli” (s. 181-182). Pasażerowie nie pamiętają nawet, w jaki sposób znaleźli się w pociągu („Po prostu jedziemy i już. Nie pozostaje nam nic innego”) i jedynym odstępstwem od normy są osoby takie jak Andriej czy Chan, który dodaje: „Pozostaje to, co w życiu najtrudniejsze. Jechać pociągiem i nie być jego pasażerem”. Alegoryczna opowieść o Żółtej Strzale i jej pasażerach jest opowieścią o Związku Radzieckim i jego mieszkańcach, którzy żyją w tym kraju tak, jakby o tym nie wiedzieli, jakby nie zwracali uwagi na to, co się wokół nich dzieje. Po prostu żyją. Zdaje mi się jednak, że Pielewin napisał opowiadanie ze sporym ładunkiem filozoficznym, opowiadanie bardziej uniwersalne.

Historia opowiadająca o pociągu pędzącym do mitycznego zrujnowanego mostu przypomina mi także świetny film Wong Kar-Waia – „2046”, historię innego pociągu, pociągu pełnego wspomnień, z którego nikomu jeszcze nie udało się wydostać. Zarówno u Kar-Waia, jak i Pielewina, pociąg jest metaforą ludzkiego życia, pułapki, z której nie sposób się wydostać. W obu dziełach pociąg jest bytem niewyobrażalnym, trudnym do pojęcia przez człowieka, który po prostu w nim jest, który pędzi nie wiedzieć, od jak dawna, i nie wiedzieć, w jakim celu. U Kar-Waia chodziło jednak przede wszystkim o miłość i podejmowanie kolejnych bezsilnych prób uporania się z demonami minionych uczuć, u Pielewina natomiast idzie o życie, o własną tożsamość, o prawdę o „ja”, o dojście do pewnych diametralnych odkryć, zrozumienie pewnych egzystencjalnych prawd, bez których zdecydowana większość ludzkości znakomicie sobie radzi. Czy aby na pewno jednak ci, którzy nie wiedzą, są ludźmi w pełnym tego słowa znaczeniu? Czy nie stali się, nie wiedząc o tym, bezmyślnymi robotami, trybikami w jakimś wielkim, niezidentyfikowanym mechanizmie (systemie/państwie)?

Najmniej miejsca w niniejszym tekście poświęcę opowiadaniu ostatniemu – „Samotnikowi i Sześciopalcemu”, jako że jest to moim zdaniem utwór z całego tomu zdecydowanie najsłabszy, najmniej oryginalny, posilający się co rusz trywializmami i banalnymi konstatacjami „robiącymi za” filozoficzne mądrości, a przy tym wszystkim – utwór niejasny (tajemniczy? być może...) i nie dający czytelnikowi większych radości z lektury. Oczywiście, powtórzę, jest to sąd subiektywny i niekoniecznie własne odczucia potwierdzą się również w przypadku lektury niniejszego utworu przez czytelników niniejszego omówienia. Tytułowi bohaterowie tego opowiadania toczą ze sobą coś na kształt niby-filozoficznej dysputy, żyją na pustyni oświetlanej przez kilkanaście słońc, a celem ich wędrówki staje się pokonanie Ściany Świata, której przekroczenie wiązać ma się z poznaniem upragnionego uczucia wolności. Berdnadetta Darska napisała w interesującej recenzji omawianej tu książki („FA-art” 2007, nr 1-2), że „’Samotnik i Sześciopalcy’ to pozornie rozmowa dwóch ‘osób’ stłamszonych unifikującą siłą grupy i obezwładniającą mocą bogów. Mimo jednak paraliżującego strachu postanawiają zrobić coś, co pozwoli im się wyzwolić”.

Tom wczesnych próz Wiktora Pielewina, mimo nielicznych płycizn i uproszczeń, mimo alegoryczności mogącej się wydawać nazbyt prostą i nieznacznie tylko zawoalowaną (życie jako pociąg, życie jako świat, w którym nie możemy dać się zjeść, w którym musimy dążyć do wolności itd.), mimo tego wreszcie, że nie do końca jest to Pielewin taki, jakiego znamy (i lubimy) chociażby z „Świętej księgi wilkołaka” czy „Generation ‘P’”, tak więc mimo tego wszystkiego – tom wczesnych opowiadań Pielewina jest pozycją niezmiernie interesującą i wartą uważnej, wielopoziomowej lektury oraz oryginalnych interpretacji i możliwych odczytań. Co i Państwu polecam, bo przecież, jak napisano onegdaj w „Lampie” i co skwapliwie przedrukowano na skrzydełku „Omon Ra i innych opowieści”, „Pielewin ciągle zaskakuje”. Wiadomo.
Wiktor Pielewin: „Omon Ra i inne opowieści”. Przeł. Ewa Rojewska-Olejarczuk. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2007.