ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (437) / 2022

Antoni M. Kosobucki,

CZY SŁUCHAJĄC TEGO ALBUMU POCZUJESZ SIĘ JAK W 'DOMU'? (JAMES WEST: 'HOME')

A A A
Nie trzeba brać psychodelików, żeby móc cieszyć się muzyką psytrance’ową, co nie zmienia faktu, że psytrance i używki psychodeliczne idą ze sobą w parze. Nie ma się zresztą co dziwić, patrząc nawet na samą nazwę gatunku, którą można rozwinąć jako psychedelic trance – „trans psychodeliczny”. Podwalin pod ten rodzaj muzyki można się doszukiwać już w latach 90. ubiegłego stulecia w indyjskiej prowincji Goa, gdzie część przyjezdnych tam hipisów postanowiła osiedlić się na stałe, a wraz z napływem nowej technologii byli oni w stanie stworzyć gatunek, znany dziś pod nazwą goa trance, który z kolei stał się podstawą do kreacji psytrance’u w postaci znanej nam obecnie. Nie zamierzam rozpisywać się na temat wszystkich niuansów, które charakteryzują obydwa gatunki, więc w dużym skrócie – goa trance cechuje bardziej orientalny charakter, chociażby ze względu na wplecione do linii melodycznych fragmenty gry na instrumentach Bliskiego Wschodu, natomiast psytrance jest bardziej komputerowy i futurystyczny. I właśnie do tego drugiego stylu zalicza się album „Home” brytyjskiego artysty Jamesa Westa. Nazwę DJ-a z Wielkiej Brytanii „w gorącej wodzie kąpanym”, ponieważ utwory z jego albumu mają intra zamykające się w przedziale około 30 sekund. Dla porównania, „The World of The Acid Dealer”, singiel 1200 Micrograms z 2017 roku, zaczyna się rozkręcać dopiero po minucie, po niecałej natomiast tempo rozkręca się w „The Gateway” od Electric Universe we współpracy z Rają Ramem. Początek każdego utworu w „Home” trwa połowę krócej, w okolicach 30 sekund lub mniej, co też nie jest ewenementem w świecie psytrance’u (patrz „Starfall” od Ajjy), ale album brytyjskiego DJ-a ma wszystkie kawałki z czołówkami takiej długości. Podczas imprezy przynajmniej nie będzie trzeba długo czekać na build up, to na pewno.

Wszystkie utwory na tym krążku cechuje charakterystyczna, psytrance’owa linia basowa, mająca hipnotyczny nastrój, który owija umysł, ale nie pozwala go zmącić w klasycznym tego słowa znaczeniu, lecz nastraja do zabawy, napełnia pozytywną energią, dzięki której aż chce się skakać dookoła, tańczyć oraz promieniować szczęściem we wszystkich kierunkach. Brzmi patetycznie? Być może, ale to dobrze obrazuje, jak ten rodzaj muzyki wpływa na człowieka, a co za tym idzie, jak wpływa krążek Jamesa Westa. Każdy utwór ma w sobie tę dozę energii, która nie pozwala oderwać się od całości, więc odbiorca chce się bawić na parkiecie, ile tylko da radę. Każdy kawałek ma w sobie na tyle cech odróżniających go od pozostałych, że bez względu na to, na którym etapie krążka jesteśmy, możemy się cieszyć oryginalnym brzmieniem futurystycznych syntezatorów. Moim ulubieńcem będzie „The Answer”, czwarty w kolejności utwór. Jednocześnie, co bardzo paradoksalne, całość prezentuje się… dość „generycznie”, śmiałbym rzec. Już tłumaczę, co mam na myśli. Wszystkie piosenki mają charakterystyczne dla gatunku linie basowe oraz komplet dopełniających całość dźwięków, na pierwszy rzut oka niespełniających zasad eufonii, które to jednak zostały starannie wkomponowane w całość każdego kawałka. Nierzadko spotykane są, jak i u innych artystów, fragmenty narracyjne poddane rozmaitym filtrom, będące dodatkami do muzycznej uczty, którą spożywamy. Podobnie jest w przypadki tzw. Breakdowns, czyli chwil w utworze, w których mamy przejście z sekcji wielo-instrumentalnej do ekspozycji jednej ścieżki dźwięku, zazwyczaj basowej. Liczba tych dodatków okazuje sie jednak, w moim mniemaniu, mniejsza niż u innych twórców psytrance’u, przez co całość sprawia wrażenie bardziej reprezentatywnego podejścia Westa do tego nurtu. To jest właśnie ta „generyczność”, którą przypisuję albumowi „Home”. Powiedziałbym, że jest to wyeksponowanie najbardziej podstawowych cech gatunku.

Czy to źle? Czy szkodzi to albumowi? Bynajmniej! Śmiało stwierdzę, że „Home” to świetna pozycja entry-levelowa, pozwalająca zaznajomić się nowicjuszom z fundamentami psytrance’u, dzięki której można się świetnie bawić. Na tle innych dzieł tego gatunku nie wydaje się aż tak ciekawa, ale kto wie – może to paradoksalnie coś, co wyróżnia album wśród innych w tym nurcie? Może pozwoli na inicjację innych odbiorców, oferując im psychodeliczne doznania w wersji nieprzesadzonej?
James West: „Home” [Nano Records, 2021].