ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (57) / 2006

Patrycja Kaleta,

POEZJA

A A A
* * *

Weszliśmy od strony kuchni, tacy nieuczesani
z rozgniecionymi owocami pod podeszwą
kucharka wzdrygnęła się na nasz widok
właśnie gotowała zupę i drobne krople potu
na jej karku powiedziały nam wszystko o smaku

Cicho wstępowaliśmy dalej, w chłodne pokoje
w których cytryny na obrazach i psy na kanapach
mieliśmy na sumieniu poranne zogniskowanie promienia
w małym lusterku, podpalenie koronkowego obrusu
i ucieczkę z prędkością światła

Całe przedpołudnie spędziliśmy w ogrodzie
żywiąc się tłustymi owocami i obmyślając
plan zdobycia świata z zaskoczenia
prawdziwa akcja jednak rozgrywała się głębiej:
rosły nam paznokcie, czerniała skóra, dzieliły się komórki

Była połowa lipca
i naprawdę wszystko jeszcze mogło się zdarzyć



Rozkład


Zmienili rozkład i dziś się stąd nie wydostaniemy
nawet z przesiadką. Trzeba przylgnąć
do świeżo malowanej ławki, poczekać na południe
i w miękkim asfalcie też zostawić swój ślad

Wczoraj na rynku był odpust, bezgrzeszne dzieci
biegają wokół nas z gwizdkami w ustach
Wzrok zawiesza się na najmniej istotnym szczególe
sprzedawca owoców ma skrzydła i odgania nimi osy

Zajmujemy się oswajaniem godzin
wcieraniem świata w skórę. W środku dnia
na zbiorowej fotografii z błyskową lampą słońca
zamykamy oczy by było nas mniej w tym mieście

Rozmawiamy o tym czy będą nas szukać
i o tym jak mało powietrza w powietrzu
naprawdę nam potrzeba

Drobne zmiany rozkładu, zmiany gęstości rzeczy
Rysa na horyzoncie powoli przechodzi samą siebie

Ten ból idzie od oczu