ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (221) / 2013

Emilia Konwerska,

ZŁOTO TO ZŁOTO

A A A

- Boisz się, że cię zabijemy?

- A czy ty się boisz, że ja zabiję w a s?

Mogłoby się wydawać, że konie z wydłubanymi oczyma, oszalali z rozpaczy poszukiwacze złota, zamordowani ojcowie to nic śmiesznego. Patrick deWitt stworzył western, w którym klasyczna ikonosfera Dzikiego Zachodu współgra z bardzo współczesnymi problemami i dylematami. Nikt nie wyobrażał sobie wcześniej płatnego zabójcy, który przechodzi na dietę, który jest obrażony. Bracia Sisters to western, w którym nie liczą się tylko czyny, liczą się też słowa, uczucia i wspomnienia. Kowboj nie jest już milczącym, brudnym mężczyzną patrzącym z nostalgią w dal. Eli Sisters – narrator powieści, nie spogląda w horyzont, ale przegląda się w witrynie sklepu i nie jest zadowolony z tego, co widzi. Nie do końca też wie, kim jest. Ma w sobie jednak coś z poety, o czym dowie się w swoim czasie. Patrick deWitt to Cormac McCarthy z poczuciem humoru. Do tego z Kanady.

Eli jest podobny do matki, a Charlie nie jest podobny do nikogo. Do pierwszej sprzeczki dochodzi już kiedy dostają zlecenie zabicia Hermanna Kermita Warma i wyruszają w drogę do Kalifornii. Bracia Sisters jest pod wieloma względami klasycznym westernem, mamy więc podróż przez suchą, niebezpieczną Amerykę, wykolejeńców i duszne saloony. Znajdziemy u deWitta opisy biedy godne Steinbecka, Ameryka to kraina, gdzie zamiast kawy pije się wodę zmieszaną z ziemią, śpiewa się piosenki o jedzeniu, a wszystkie zarobione pieniądze wydaje się na jeden obiad w najdroższej restauracji. Później przez miesiące śpi się na gołej ziemi. Jak mówią bohaterowie: pieniądze to pieniądze i koniec. Można poświęcić dla złota rodzinę, nogi, a nawet życie. To wszystko obserwowane jest przez młodszego z braci, narratora, zabójcę, który marzy o pracy w sklepie i boi się pająków. Eli patrzy na współczesną mu Amerykę okiem bardzo ponowoczesnym. Myje zęby i woli wyglądać przez pięć minut dziennie jak zwierzę z pianą na pysku niż śmierdzieć jak zwierzę przez resztę dnia. W restauracji zamawia lekkostrawny posiłek. Jest człowiekiem z Woody'ego Allena na Dzikim Zachodzie. Nie znajdziemy u deWitta dobrych szeryfów i złych Indian. Znajdziemy za to zabójcę, który poucza obcego mężczyznę, że nie powinien zabierać dziecka na pojedynek rewolwerowców, a także staje w obronie starej służącej. Podczas podróży bracia spotykają korowód postaci, jedne z nich częstują jedzeniem, inne zabijają. Płaczący mężczyzna pogrążony w nieustającej rozpaczy, wiedźma z powgniataną, łysą czaszką, bogaty właściel hotelu i przestępca, w którym Charlie zobaczy swoją wymarzoną przyszłość. Kiedy Eli podaje herbatnika, Charlie zadaje cios.

Relacja łącząca braci jest w naturalny sposób jednym z najważniejszych wątków powieści, w świecie, gdzie ludzie padają od strzałów jak muchy, prawie wszyscy chcą nas okraść lub zabić, niewiele jest osób, którym można zaufać. Eli i Charlie stanowią dwa modele antywesternowego bohatera. Eli jest zbyt okrągły, zbyt miły i uczuciowy. Zakochuje się w każdej niewinnej dziewczynie, nawet w hotelu pełnym wijących się prostytutek odnajduje jedyną, która jest piękna, blada, umierająca i pracuje jako księgowa. Przegranych wędrowców obdarowuje złotem, jak mówi Charlie: „- Proszę państwa oto człowiek, który kocha wszystko, co żyje! Czy zostawi swojemu okaleczonemu zwierzęciu jakieś pieniądze w worku z karmą? Nie wykluczałbym tego, drodzy przyjaciele”. (s. 79) Eli czuje, że żyje w cieniu brata, wszystko, co robi, robi z miłości do Charliego, ciągle obiecuje sobie, że zrezygnuje, ale nie potrafi go zostawić, czujny i opiekuńczy przynosi mu morfinę, zamawia gorącą kąpiel, leczy jego kaca. „Ruszył do przodu, ale nie dołączyłem do niego. Patrzałem na jego plecy, a on wiedział, że na nie patrzę. Uderzył obcasami w żebra Chyżego i popędzili przed siebie; ja jechałem za nimi. Podróżowaliśmy jak zwykle, w zwyczajnym tempie, ale i tak czułem, że za nim gonię”. (s. 24)

Charlie najbardziej lubi pić brandy, strzelać i zabawiać się z tanimi dziewczynami, którym i tak nie płaci. Pławi się w swojej przerysowanej męskości, odgrywa ją z dystansem, w swojej zabawie w kowboja jest mocno kampowy, dobrze się bawi. „- Nie – ciągnął Charlie – nie możesz się uśmiechnąć podczas kłótni. Tak się nie robi i śmiem twierdzić, że dobrze o tym wiesz. Powinieneś się pieklić, dyszeć nienawiścią i przypominać sobie wszystkie krzywdy, jakie ci wyrządziłem w dzieciństwie”. (s. 51) Patrick deWitt zaczął Braci Sisters od dialogu i nie mógł przestać go pisać. Właśnie na poziomie słów odgrywają się w tej powieści najważniejsze pojedynki. Eli i Charlie żartują, kłócą się, są ironiczni i elokwentni. Strzelaniny zaczynają się od wyśmiewania ubrań przeciwników, bo przecież każdy kowboj chce modnie wyglądać. „Wydali mi się nieustraszeni i bezmyślni, a ich stroje były tak przerysowane, że aż śmieszne – do tego stopnia przeładowane futerkami, skórzanymi pasami, pistoletami i nożami, że zastanawiałem się, jak ktokolwiek może stać prosto, nosząc na sobie takie obciążenie. (...) Jak to możliwe – pomyślałem – że wszyscy wyglądają tak podobnie, mając takie dziwaczne stroje? Na pewno był wśród nich jeden, który zaczął się tak ubierać jako pierwszy. Czy kiedy pozostali poszli w jego ślady, ucieszył się, czy może zdenerwował, bo swoim naśladowaniem skompromitowali jego prywatne poczucie elegancji?” (s. 121 – 122)

Bracia podróżują przez Amerykę na swoich koniach, które są ich zwierzęcymi odpowiednikami, nie trzeba chyba mówić, czyj koń nazywa się Baryłka. Powieść deWitta to western, w którym podnosi się rękę na konia tylko po to, żeby go pogłaskać. Eli jest bardzo poruszony ciężkim, bezsensownym życiem zwierząt, które służą ludziom. Jego uczucia do Baryłki ewoluują w miarę rozwoju historii, wszystko idzie jednak w złym kierunku. Eli przegląda się w Baryłce jak w lustrze, czuje, że są w podobny sposób niedoskonali, że nie pasują do otaczającego ich krajobrazu. Kiedy koń traci oko, kiedy uderza głową w drzewo, kiedy się przewraca, staje się nam coraz bliższy, bo wiemy, że to koniec, że to ostatnia mila, że przecież na Dzikim Zachodzie nie ma litości dla ślepych, bezużytecznych zwierząt.

Patrick deWitt w swojej powieści opisuje ciemną stronę gorączki złota. Nie znajdziemy u niego tych, którym się udało. Opis Kalifornii można bez problemu przepisać na współczesne realia. Kraina, do której zmierzają ludzie z całej Ameryki, może nawet z całego świata, upaja ogromem perspektyw, staje się miejscem, gdzie muszą spełnić się wszystkie marzenia. Bez znaczenia, czy jesteś biednym farmerem z XIX wieku, czy początkującą aktorką z Teksasu, która marzy o Oskarze. Rozpalone San Francisco, tłumy na ulicach, porzucone statki z nierozpakowanym towarem, gorączka przypominająca lato miłości. Po mieście oprowadza braci bosy mężczyzna z kurczakiem pod pachą, który nie może wrócić do domu rodzinnego, jak większość ludzi, którzy przybyli do miasta w poszukiwaniu bogactwa. „Wczoraj widziałem człowieka, który skoczył z dachu hotelu Orient. Śmiał się do samej ziemi, a potem się rozbryznął. Mówią, że był pijany, ale ja go widziałem niedługo przedtem. Jest tu takie poczucie, które, jak już człowieka chwyci, to zatruwa go do cna. To szaleństwo nadmiaru możliwości. Ostatni czyn tego skaczącego z dachu człowieka to ucieleśnienie zbiorowego ducha San Francisco. Świetnie go rozumiałem. Jeśli chcą panowie znać prawdę, to mocno mnie kusiło, żeby mu klaskać”. (179 – 180)

Kiedy bracia docierają na miejsce, okazuje się, że nic nie jest tak jak być powinno. Poznają historię Hermanna Kermita Warma, który zawsze chciał być naukowcem, został jednak człowiekiem, który cały ulepiony jest z gówna. Chodzi więc po ulicach i dotyka jasnej skóry kobiet. Ma jednak szczęście i udaje mu się wrócić do świata wynalazków. Spotkanie z Warmem jest ciekawym zapisem wpływu charyzmatycznej, opętanej pasją jednostki na innych. Plany się zmieniają, zło okazuje się dobre, a złoto zamienia się w truciznę. Bracia przekonają się, że przed śmiercią najważniejsze jest jedno: mieć przyjaciela.

Patrick deWitt nie boi się wzruszeń, marzeń o powrocie do domu, do matki. Igra z mitem Dzikiego Zachodu, pozwala swoim bohaterom zdobyć wszystko, tylko po to, żeby za chwilę im to odebrać. Miesza opisy pękających czaszek z onirycznymi wizjami. Dziewczynka nienawidzi psa, który zjada swoją nogę. Nie. Zjada baraninę. Nie, jednak ma tylko trzy nogi. Trochę Buñuela i Dalego, a zaraz później muchy na obranym ze skóry i wypatroszonym niedźwiedziu. Quentin Tarantino jest dzieckiem z amerykańskiego snu, może dlatego jego western jest grzeczny i nudny. Może, żeby opowiedzieć Dziki Zachód na nowo, trzeba być nieśmiałym chłopakiem z Kanady?


Patrick de Witt: "Bracia Sisters". Przeł. Paweł Schreiber. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2012 [seria: Proza świata].

"artPapier" objął nad książką patronat medialny.