ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (393) / 2020

Magdalena Piotrowska-Grot,

W BLASKACH I CIENIACH KATEGORII (KACPER BARTCZAK: 'MATERIA I AUTOKREACJA. DOCIEKANIA W POETYCE WIELOŚCIOWEJ')

A A A
Teoria literatury, w Polsce najintensywniej bodajże w ostatnim dziesięcioleciu, przeszła wiele, był taki moment, kiedy wydawało się, że nie wyjdzie ze swoich walk zwycięsko, a całe pokolenia zwrócą się przeciwko niej. Zwroty jednak są potrzebne, przeformułowaliśmy nasze myślenie o jej historycznych zasobach, niejednokrotnie dokonaliśmy gwałtu na klasycznych narzędziach filologicznych, by ostatecznie dojść chyba do pewnego pojednania. Oczywiście nie ma w tym niczego dziwnego, nie podcina się gałęzi, na której się siedzi. Zresztą, kiedy zadamy sobie pytanie o to, co odróżnia badacza literatury od wrażliwego i zdolnego czytelnika, okaże się, czy chcemy to przyznać czy nie – i jeżeli wszystko pójdzie dobrze w naszej edukacji i rozwoju – że jest to warsztat. Słowo może przestarzałe i część z nas nie chce nim epatować, ale wyprzeć się go raczej nie sposób. Jednak z bojów o nową jakość pozostał nam brak zaufania – do tworzenia nowych kategorii czy też zbyt łatwego przeszczepiania ich z teoretycznego zaplecza innych kręgów kulturowych.

Początki mojego lekturowego spotkania z nową książką Kacpra Bartczaka nie były łatwe. Po przeczytaniu „Przedmowy” i przejrzeniu tytułów tekstów i nazwisk, o których pisze on w szkicach zgromadzonych w „Materii i autokreacji. Dociekaniach w poetyce wielościowej”, uznałam, że autor raczej nie przekona mnie do swojego sposobu czytania tekstów poetyckich (i prozatorskich); że to nie mój język: mocno oscylujący wokół zbyt dużej swobody stylistycznej i słownikowej, nieraz celowo upraszczający pewne zjawiska, ale przecież wciąż nie popularyzatorski; że, choć blisko mi do takiego myślenia o literaturze, jakie Bartczak prezentuje, to jednak mamy zupełnie inne optyki; że znaczna część wybranych przez niego przykładów nie należy do mojej półki priorytetów badawczych czy czytelniczych. Autor omawianej książki nie mówi także niczego nowego o czytaniu literatury, osadzając je wyraziście na styku interakcji tekstu ze światem, pisząc o wzajemnym oddziaływaniu wiersza i świata, czasami wręcz przebijająca z jego słów idea porządkowania, materializowania abstraktów brzmi dość przebrzmiale (nie ukrywajmy, to cały czas, przebrany w nowy kostium i oczywiście mądrze poszerzony, spadek po początkach socjologii literatury i mówił o tych rzeczach – zgadzam się, iż, w obliczu zmieniającej się humanistyki, nowych paradygmatów i poszerzonej przez interdyscyplinarność perspektywy, w sposób dziś niemożliwy do przyjęcia – już Janusz Sławiński). Odnoszę także wrażenie, że autor nie do końca potrafi „sprzedać” czytelnikowi swoją strategię lekturową, a w tego typu publikacjach zainfekowanie odbiorcy swoim sposobem patrzenia na literaturę wydaje mi się zawsze kluczowe.

Jednak kiedy wczytamy się głębiej w kolejne szkice Bartczaka, dostrzeżemy strukturę myślenia, w której przyjdzie się nam poruszać, wyraźną, porządkującą, ale także otwierającą nas sprytnie na określoną perspektywę badawczą. Zauważymy także ciekawą spójność i konsekwencję. Rola badacza, interpretatora wynika, bardzo wyraźnie, z tradycji pragmatystycznej, do której Bartczak odwołuje się często (czasami może wypadałoby jedynie pomyśleć o niej bardziej krytycznie, gdyż ma swoje słabsze punkty).

Struktura, w której porusza się czytelnik tej książki, jest dość oczywista – poetyka wielościowa czy wiersz wielościowy, o których pisze Bartczak, wymaga odwrócenia porządku i przyjrzenia się nie temu, jak świat oddziałuje na wiersz, ale jak wiersz działa w świecie, jak zmienia podmiot (czytający), jak wchodzi w interakcje ze światem materialnym – mówiąc nieco innymi słowami, jak wiersz może pomóc nam czytać świat. Przy czym Bartczak nie kieruje nas w stronę dosłowności czy uproszczonych odczytań, a raczej w tę przestrzeń styku, z której pochodzą ostatecznie wielości interpretacji i różne spojrzenia na (auto)kreację podmiotu. Co mnie przekonało do pogłębionej lektury, to zdolność autora do płynnych przejść, które jednak nie upłynniają nadrzędnej idei – na przykład to, że Bartczak nie rozdziela sztucznie modernizmu i postmodernizmu (w ogóle jest chyba przeciwnikiem ujęć dualistycznych, co udowadnia w dalszych częściach książki, wyraźnie odżegnując się w ogóle od przeciwstawiania życia i literatury, choć wiemy, że ten mariaż czasami bywa nie tyle niemożliwy, ile trudny do uchwycenia), świadomie porusza się w procesie historycznoliterackim, a to, co może pewnym czytelnikom brzmieć tutaj obco, to fakt, że cały czas znajdujemy się w kręgu modernizmu amerykańskiego, który na polską literaturę wprawdzie nie pozostał całkowicie bez wpływu, ale trudno stwierdzić, że miałby być wpływem szczególnie dominującym. Sam autor zresztą nie jest dyletantem i poza swoją specjalizację, literaturę amerykańską, wykracza rzadko, tylko w przypadkach, moim zdaniem, uzasadnionych właściwie powiązań.

Pomimo tego, że we wprowadzeniu Bartczak zdecydowanie częściej odnosi się do poezji, to muszę przyznać, że bardzo dobrą decyzją kompozycyjną wydawało się wyjście od prozy. Jednak brakuje nieco lektury pogłębionej, pokazania prawdziwego działania, długofalowego, ewolucyjnego funkcjonowania w codzienności i języku omawianych tekstów. A takie, właśnie koegzystujące i kulturowo czytane czy przepisywane teksty Bartczak wybiera – książki wytrychy, znane nawet tym, którzy ich nie czytali, zakorzenione w dialogach z filmów, w licznych odniesieniach i nawiązaniach. Zanim jednak przeczytamy szkice o Cormacu McCarthym i Witoldzie Gombrowiczu, czeka nas jeszcze „Zamiast wstępu”, czyli prywatna opowieść o zderzeniach z literaturą.

Przyznam od razu – nie rozumiem tej, dominującej ostatnio, a w dobie pandemii silnie uwyraźnionej, przejaskrawionej wręcz, potrzeby wchodzenia w swoją prywatność czytelniczą i wspomnienia osnute wokół literatury. Nie chodzi o to, że tego nie lubię czy nie cenię, ale o ile akceptowalną przestrzenią takich wystąpień są publikowane w czasopismach eseje czy wszelkie facebookowe protezy normalności (które są nimi nie tylko w czasie przymusowej izolacji), to wydaje mi się, że w tej książce, eseistycznej owszem, ale nadal pretendującej do miana badawczej, może to już stanowić zbytnie przekroczenie granic gatunkowych. Nie zmienia to oczywiście faktu, że opowieść o „Przygodach Hucka Finna” i wyjazdach na narty, którą przytacza Bartczak, czyta się dobrze, nie wiem jednak, czy była tutaj konieczna. W każdym razie odnosi nas do dalszego wywodu o literaturze, pozostawiając jednak nadal bardziej w oparach podróży sentymentalnej niż wprowadzenia do badawczej formuły. Ale tak, przyznaję, jestem w stanie wywieść z tego określoną i określającą dalsze szkice strategię (może bardziej historię) czytelniczą. Dodatkowo to faktycznie ciekawa próbka „działania” zgłębianej teorii, pokazania nam, o jaki sposób myślenia o literaturze chodzi w poetyce wielościowej. Zgodnie z założeniami dydaktycznego cyklu Kolba Bartczak od doświadczenia próbuje doprowadzić czytelnika do wykładni teoretycznej.

Oczywiście nie wszystko i nie zawsze mnie w tej książce przekonuje, właściwie niewiele przykuło moją uwagę na dłużej, od pewnych jej części oczekiwałam więcej. Kiedy na przykład Bartczak zestawia fragmenty „Możliwości wyspy” Michela Houellebecqa, „W stronę Swanna” Marcela Prousta i „Wyludniacza” (przekład Antoniego Libery) Samuela Becketta, spodziewamy się niezwykłego punktu zapalnego, wszak takie zestawienie, dość eklektyczne, rodzi nieskończoną wręcz liczbę możliwości porównawczo-interpretacyjnych. Autor owych dociekań, przypominam, dotyczących właśnie owych możliwości, streszcza sposoby przedstawienia w tych książkach seksualności tylko po to, by pokazać nam, dlaczego literatura nie ma nic wspólnego z dosłownością i dlaczego, jednocześnie, nie odbiera jej to prawa do działania w realności. Czytając to wprowadzenie (do niewiele wyraźniej rozbudowanego omówienia dzieł Gombrowicza) czuję się, delikatnie mówiąc, oszukana, pozostawiona w kręgu oczywistości. Gdybym chciała być złośliwa, to dodałabym, iż odnoszę wrażenie, że uczymy tego już przy powieści realistycznej na etapie szkoły średniej, może ujmując rzecz nieco innymi słowami, ale pozostając przy podobnej konkluzji. W omawianej książce nie brakuje momentów takiego mocnego startu, zakończonego metą zmarnowanego potencjału.

Części poświęcone poezji są moim zdaniem lepsze, ale znów – opowieść niejako snuje się i prześlizguje jedynie po powierzchni. Bartczak udowadnia w nich pogłębione założenia podstawowej teorii (chyba lepsze byłoby słowo strategii) lektury, jednocześnie bez pogłębionego wejścia w tekst, zaś nieliczne przykłady poezji nieamerykańskiej sprawiają wrażenie naciąganych na siłę i wtłaczanych w formę ustaloną nieco z góry – dla dobra teorii i retoryki całości wywodu.

Moje omówienie może wywoływać wrażenie wewnętrznej sprzeczności. Reasumując, należy więc przyznać, że sam koncept i początkowy sposób jego przedstawienia, a także wybrane realizacje lekturowych założeń Bartczaka są ciekawe, poukładane i spójne. To, co mnie w tej książce rozczarowało, to liczne oczywistości i uproszczenia. Zdecydowanie lepsze są te fragmenty, które w całości zostały poświęcone literaturze amerykańskiej, nie można powiedzieć, że Bartczak nie zna się na rzeczy, retorycznie jest też autorem sprawnym, choć język tej książki nie wydaje się specjalnie bogaty czy wyszukany (zapewne część czytelników uzna, że dzięki temu autor nie zamknął się w hermetycznym i niedostępnym czytaniu). Bartczak potrafi snuć opowieść, ale nie jest dociekliwy, nie wchodzi analitycznie w głąb tekstu. Dlatego też, o ile przekonuje mnie sama teoria (skądinąd nie nowa czy szczególnie nowatorska, raczej odświeżająca znane już ustalenia, ze szczególnym oddaniem miejsca realnej podmiotowości – i tu można się dopatrywać statusu pewnej nowości, Bartczak nie zapomina o człowieku: zarówno piszącym, jak i czytającym), o tyle nie przekonują mnie powierzchowne jej realizacje i uproszczenia, w jednych miejscach kłujące w oczy mniej, w innych bardziej.

To książka, która wymaga dyskusji, swego rodzaju nieskończony projekt, który może obrosnąć jeszcze wieloma ciekawymi rozwiązaniami, dalszym czytaniem. Wdzięczna jestem na pewno za przypomnienie mi wielu książek czytanych dawno, przeczytanych może pobieżnie, za otwarcie na inne spojrzenie na status ich żywotności, za żywą tkankę literatury i, choć może nie do końca udane, to jednak eksponowanie ważkości i życia samego tekstu, zwrócenie uwagi na podmiotowość autora i czytelnika, ale też, pośrednio, tekstu samego w sobie. Co mnie zaś urzeka, to formuła podtytułu, która, może w sposób niezamierzony, wywołuje określone wrażenie, kieruje nas na tekst, nie zaś na użycia narzędzi dla samych ich zastosowań (przed czym niewielu badaczy zdoła się uchronić i co jest oczywiście czasami dopuszczalne, jeżeli tylko nie dominuje nadmiernie). To rozważania „w” poetyce, nie zaś „o” – i one faktycznie takimi pozostają, poruszają się płynnie w wypracowanej wcześniej optyce lekturowej.
Kacper Bartczak: „Materia i autokreacja. Dociekania w poetyce wielościowej”. Wydawnictwo słowo/obraz terytoria. Gdańsk 2019.