ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (141) / 2009

Agnieszka Nęcka,

STASIUKOWE „ON THE ROAD”

A A A
Ciężko, jak sądzę, będzie się wyróżnić komuś, kto zechce zabrać głos w sprawie „Taksim” – najnowszej powieści Andrzeja Stasiuka. O książce tej powiedziano już bowiem wiele. Pisano o niej głównie jako o „słowiańskiej powieści drogi”, „pięknej książce o kresie”, jako o „rzeczy wysokiej próby” lub odwrotnie – jako o „pełnym autopowtórek i autoparafraz” „wyciągu z twórczości literackiej i pism eseistycznych Andrzeja Stasiuka”. Na dwoje babka wróżyła... A jednak trudno nie zgodzić się z powyższymi rozpoznaniami. W przypadku „Taksim” mamy bowiem do czynienia z powieścią wielowątkową i kapryśną, hermetyczną i depresyjną, nostalgiczną i pełną wewnętrznych sprzeczności, naznaczoną jawnymi nawiązaniami nie tylko do poprzednich publikacji Stasiuka, ale i prozą ufundowaną na wielorakich literackich odniesieniach. Odpowiedź przeto na pytanie o to, jak postrzegać najświeższą publikację autora „Jadąc do Babadag”? – na szczęście – nie jest oczywista i jednoznaczna. Po kolei jednak.

Narratorem najnowszej, utrzymanej w dykcji realistycznej, prozy autora „Białego kruka” jest – znany z „Dziewięć” Stasiuka – niespełna pięćdziesięcioletni Paweł, przedsiębiorca, który po warszawskich nieprzyjemnych perypetiach znalazł schronienie w jednym z podkarpackich miasteczek (noszącym rysy Gorlic), gdzie zaprzyjaźnił się ze swoim rówieśnikiem – Władkiem, z którym założył spółkę. Razem objeżdżają zarówno pobliskie, jak i znajdujące się na terenie Słowacji oraz Węgier bazary, handlując używaną odzieżą. Paweł jest szoferem i zarazem właścicielem rozpadającej się furgonetki, zaś jego kumpel wyróżnia się nie tylko wrodzoną żyłką handlową, ale i talentem gawędziarskim. Paweł niechętnie powraca do wydarzeń, które skłoniły go do opuszczenia polskiej stolicy. Nie jest zatem „Taksim” narracją autoterapeutyczną w tym najprostszym sensie, o jaki można byłoby tę książkę podejrzewać. Tym samym nie tyle marzący o tym, „żeby się już nic nie wydarzyło”, Paweł jest głównym bohaterem wydanej właśnie powieści Stasiuka, co fascynujący go Władek. Ich „sztama” jest, oczywiście, apologią męskiej, „twardej”, bezwarunkowej przyjaźni, ale – dodajmy – przyjaźni wyjątkowej, bowiem opartej, jak się zdaje, na homoerotycznym zauroczeniu. Takiej przyjaźni mianowicie, która każe Pawłowi (i towarzyszącemu mu Bossowi) podążyć aż na tytułowy plac w Stambule z odsieczą Władkowi, który zakochawszy się w Evie – pięknej bileterce z lunaparku, uwalnia ją z tureckiej niewoli. To ponadto przyjaźń, która opierała się na prostych zasadach, a nieustanne „bycie w ruchu” gwarantowało zaspokojenie podstawowych potrzeb egzystencjalnych. Zarabiając „tyle, żeby starczyło na paliwo i raz w tygodniu na spokojne pijaństwo”, bohaterowie „Taksimu” mieli świadomość, że rzeczy z second handu, budujące „cywilizację śmieci”, nie mogą być dochodowym biznesem. Jedyne, co wydawało się być opłacalne, to szmuglowanie przez granicę nielegalnych imigrantów z Azji.

Trudno byłoby właściwie scalić w jedną spójną opowieść wszystkie pomieszczone w „Taksim” wątki. Narracja ta, będąc swoistą kompilacją luźnych historii, rozłazi się od środka. Jest poniekąd tak, jakby nawet Władek był jedynie pretekstem do poddania się niczym nieskrępowanemu żywiołowi gawędziarskiemu. „A może było tak, że [Władek – A.N.] przyciągał ludzi i zdarzenia, jak magnes przyciąga opiłki? Że jego życie to był wir, który wciąga inne życia? (...) on był po prostu zwyczajnym kolesiem, który nie robi problemu z tego, że kogoś spotyka, nie robi problemu, że cudze życie trochę zachodzi na jego”. W konsekwencji tego najnowsza proza autora „Murów Hebronu” jest nade wszystko wielką pochwałą opowiadania. Sam akt snucia narracji (na temat swój lub cudzy) pozwala przetrwać nawet najtrudniejsze momenty życiowe. Fikuśna pamięć i siła wyobraźni nie tylko umilają czas spędzany w podróży, ale pozwalają – jak choćby w przypadku Władka – powrócić do zmitologizowanej, świetlanej przeszłości. „Widziałem wszystko. Resztę opowiedzieli mi ci, co widzieli jeszcze więcej. A jak nie widzieli, to zmyślali, bo to było nawet lepsze od prawdy. Kiedyś ludzie więcej zmyślali i bardziej wierzyli w to zmyślone”. Wyższość „kiedyś”, a zatem tego, co minione, nad tym, co współczesne, jest zatem niezaprzeczalna. Wspomnienia pełną także, co zrozumiałe, funkcję zapychacza tzw. miejsc pustych, jak w przypadku Pawła, który wprawdzie stwierdza: „Nie mam tu nikogo, więc muszę rozmyślać, muszę przywoływać przeszłość”, ale zdaje się raczej kolekcjonować opowieści innych, aby nie powracać do swojej własnej biografii. Sprzyja temu owo nieustanne bycie w ruchu. Podróżowanie dałoby się również i w kontekście tej prozy odczytywać jako pozorna ucieczka przed starością. Władek – w przeciwieństwie do Pawła – pożądając przygód, nie chce się poddać upływającemu czasowi. Nie chce być apatycznie czekającym na śmierć facetem, który pogodziwszy się ze swoim starzeniem, próbuje jakoś oswoić społeczno-gospodarczo-polityczne zmiany i znaleźć w nowej rzeczywistości w miarę bezpieczną przestrzeń dla siebie.

Stasiuk zatem jest wierny podejmowanym przez siebie od lat zakresom problemowym. Znów powraca do snucia refleksji na temat prowincjonalności, przemijania i rozpadu świata. Stąd w centrum zainteresowań beskidzkiego pisarza tak często pojawiają się rzeczy – ich historie i rozkład. „Taksim” jednakże ma ambicje bycia opowieścią uniwersalną. Być może tym nade wszystko należałoby tłumaczyć przełamywanie realizmu symbolizmem. Nie zawsze wszakże owe, pojawiające się zresztą na kartach omawianej tu powieści dość gęsto, symbole dają się rozszyfrować. Sporo w najświeższej publikacji Stasiuka niejasności i niedopowiedzeń. Nie da się jednak ukryć, że autor „Fado”, opowiadając o nieuchronnych przemianach, wyraża tęsknotę za tym, co bezpowrotnie minione i utracone. Upadek komunizmu i narodziny zjednoczonej Europy – w wersji Stasiuka – nie wiążą się z obrazem optymistycznym. To rzeczywistość „w zawieszeniu”, świat nastawiony na podróbki, rzeczy używane i towary z Chin. Wreszcie – to mimo wszystko świat ludzi nieprzystosowanych (czy też raczej niepotrafiących lub niechcących się przystosować) do zachodzących transformacji. Poszarpana narracja miałaby zatem podkreślać ich zagubienie, starzenie się i popadanie w coraz większą frustrację. Stawiając na tymczasowość, prowizoryczność, gorączkowe miotanie się pomiędzy granicami państw, rozpaczliwie pragną zatrzymać wyciekający między palcami czas, utrwalić – choćby na moment – ginącą rzeczywistość i jej wartości. „Powinienem był go [Władka – A.N.] słuchać – powie Paweł – i powinienem zapamiętywać. A mnie się wydawało, że tą gadaniną po prostu zabija czas, wypełnia nią kilometry, wypełnia odległości i odgania lęk przed klęską, że próbuje rozwiać nią smutek wypełniający kabinę. Tymczasem on po prostu ze skrawków, z resztek, z odgłosów, ze wspomnień i z przeczuć składał sobie prawdę”, prawdę – dopowiedzmy – która nie jest prawdą „oficjalną”, która zamiast gloryfikować narodziny konsumpcyjnej „globalnej wioski”, z pełną brutalnością obnaża biedę i mentalne zacofanie sporej części Europy.

Historie serwowane przez autora „Dojczlandu” są przeto urokliwe, przejmujące i niejednorodne. Czasem zabawne, innym razem przepełnione smutkiem, ironią, goryczą, pełne dynamizmu lub apatyczności. Stasiuk pisze o tym, co jest mu doskonale znane. Barwnie maluje krajobrazy środkowo-wschodnich europejskich prowincjonalnych zaułków. Mimo to momentami „Taksim” staje się monotonny. Dzieje się tak właśnie za sprawą zbyt dużego nagromadzenia impresjonistycznych opisów, rozbicia owego „centrum” narracyjnego i braku troski o płynne oraz przekonujące połączenie elementów składowych fabuły. Jedynym wytłumaczeniem konstruowania narracji z nie do końca przystających do siebie wątków zdaje się być właśnie posiadająca ocalającą moc opowieść. Nie tyle ważne byłoby zatem w tym przypadku to, o czym się opowiada (czy to o kresie „starego” świata, o przygodach sensacyjno-miłosnych, czy to o tragicznym pięknie prowincji, bezkompromisowej diagnozie współczesności czy też o dramatycznej skardze na tracenie nadziei na tzw. lepsze jutro), ale to, by w ogóle opowiadać, by w opowieści utrwalać i przechowywać.

„Taksim” jest powieścią w każdym calu Stasiukową. Niezwykle podobną do tego, do czego zdążył nas już przyzwyczaić beskidzki prozaik. A jednak prozą od poprzednich publikacji autora „Dukli” pod pewnymi względami odmienną. Każdy właściwie może znaleźć w niej coś dla siebie. Ale czy rzeczywiście nikt nie może poczuć się zawiedziony? Kłopot właśnie w tym, że może. Wszak apetyt rośnie w miarę jedzenia, a tego – niestety – w moim odczuciu Andrzejowi Stasiukowi tym razem nie udało się w pełni zaspokoić.
Andrzej Stasiuk: „Taksim”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2009.